One-Punch Man
Recenzja
Turniej sztuk walki nabiera tempa. Najsłabsi uczestnicy odpadają jeden po drugim, przy czym nawet profesjonalni bohaterowie nie mogą się czuć pewni zwycięstwa. Na zawodach nie brakuje zaskakujących pretendentów do tytułu, którzy albo swą nadzwyczajną siłę utrzymywali do tej pory w tajemnicy, czy też raczej nie afiszowali się z nią zbytnio, albo zwyczajnie debiutują na tego typu imprezie. Przystojny Suiryuu błyskawicznie staje się ulubieńcem tłumów i nie ulega wątpliwości, że jest jednym z faworytów. Znany z wcześniejszych tomów Sneck z kolei stara się przede wszystkim stać się lepszym bohaterem, ale wciąż rozpamiętuje swe porażki.
Różnorodność stylów i szkół powinna w teorii stanowić dla Saitamy źródło inspiracji i wiedzy na temat sztuk walki, co było wszak powodem, dla którego stawił się w miejsce Brzdęka. Tymczasem bohater wydaje się niespecjalnie zainteresowany wydarzeniami na ringu, notorycznie przegapia kluczowe momenty i z niewzruszonym spokojem jak zawsze likwiduje przeciwników jednym ciosem. I choć „mistrz” podaje w wątpliwość zasadność swojego tu pobytu, Genos nie zamierza pozwolić, by cokolwiek przeszkodziło w realizacji ambicji Saitamy. Gdy tylko dowiaduje się, że do areny zbliżają się potwory, wyrusza, by je powstrzymać.
Tom dwunasty mangi kontynuuje dwa dotychczasowe rozgrywające się równocześnie wątki. Oprócz turnieju przedstawia inwazję Stowarzyszenia Potworów na okoliczne miasta. Z przedstawicielami tej straszliwej organizacji walczą rozmaici herosi, w tym wielu z klasy S. Nie zawsze z dobrym skutkiem, o czym świadczą rosnące zastępy rannych i wycofujących się z placu boju. Wszystko wydaje się stracone, ale bohaterowie mają w swoich szeregach kilka gwiazd, które korzystają z okazji, by pojawić się na scenie i zrobić porządek. Przy okazji w końcu dowiadujemy się, kto tak naprawdę stoi za planem inwazji, choć poza imieniem i wyglądem ów czarny charakter pozostaje wielką tajemnicą. Z kolei Garou na chwilę schodzi na dalszy plan i pojawia się dopiero pod sam koniec, gdy wpada wreszcie na trop swojego kolejnego celu.
Ze względu na spore nasycenie tomiku akcją, materiały dodatkowe zostały tym razem ograniczone niemalże do minimum. Nie zabrakło na szczęście miejsca dla ciekawej historii pobocznej, w której profesjonalni zabójcy próbują z zasadzki pozbawić życia samego Kinga, „najpotężniejszego” herosa, jakiego kiedykolwiek nosiła ziemia. Nieświadomi jego prawdziwej „mocy” pakują się po uszy w tarapaty i komedię pomyłek.
Przyglądając się polskiemu wydaniu, nie dostrzegłem żadnych powodów do niepokoju. Mógłbym pomarudzić jedynie na czytelność niektórych onomatopei, jak choćby „ścisku” ze strony 49, ale to wyłącznie kwestia preferencji i wizualnych detali. Współczuję jedynie nieco tłumaczowi, gdyż nazwy przeciwników stają się coraz bardziej wymyślne i przekombinowane. W recenzjach początkowych tomików z tego cyklu narzekałem na pewną niekonsekwencję tłumaczeń, jednakże z czasem zrozumiałem, jak niełatwe to zadanie. I choć wciąż uważam, że niektóre pseudonimy nawet jak na parodię są przesadzone, tak przychylniejszym okiem patrzę na to, co wcześniej traktowałem krytycznie.