One-Punch Man
Recenzja
Straszliwy wij sieje spustoszenie w mieście, ale Metalowy Kij dzielnie stawia mu czoła, mimo ran odniesionych we wcześniejszych potyczkach. Sprawy komplikują się, gdy w okolicy pojawia się również polujący na bohaterów Garou, mający zamiar zlikwidować kolejnego herosa klasy S. To nie koniec kłopotów, albowiem w różnych miejscach w kraju wyłażą kolejne potwory o diabelskim lub większym stopniu zagrożenia. Zupełnie jakby ich działanie było celowe i skoordynowane, a przepowiednia prorokini Siwejbaby miała się spełnić właśnie teraz, nie zaś, jak mogło się wydawać, podczas inwazji Borosa i jego kosmicznych najeźdźców. Gadatliwe czarne charaktery wspominają Powszechne Stowarzyszenie Potworów, które najwyraźniej stanowi przeciwwagę dla zrzeszenia obrońców ludzkości i które postanowiło dać pokaz swej siły.
Saitama tymczasem nie ma pojęcia, że świat znalazł się na krawędzi zagłady, i przygotowuje się do swojego pierwszego występu w turnieju sztuk walki. Poznaje potencjalnych rywali, przy okazji poprzez swą prostolinijność i szczerość niekoniecznie wywierając dobre ważnienie. Czy nasz bohater rzeczywiście odniesie z udziału w tej imprezie korzyści i dowie się czegoś użytecznego o tradycjach samoobrony i technikach pozwalających zwiększyć potencjał wojownika, jednocześnie nie dekonspirując się i nie zostając zdyskwalifikowanym z turnieju? I jak w międzyczasie poradzi sobie Ziemia, gdy jej najpotężniejszy, choć niedoceniany obrońca pozostaje nieświadomy zagrożenia?
Jedenasty tom mangi z przykrością uznaję za do tej pory najsłabszy w całej serii. Nie mam nic do zarzucenia nowym bohaterom czy też poczuciu humoru, ale odniosłem wrażenie, że zbyt wiele miejsca poświęcono mało istotnym fabularnie wydarzeniom. One‑Punch Man to przede wszystkim historia Saitamy, a udział pozostałych bohaterów w wydarzeniach, choć istotny, był jak na mój gust zbyt rozwleczony. Pojedynek Metalowego Kija i Garou ciągnie się przez niemal sto stron i choć widowiskowy, nie wnosi wiele do opowieści. Początek turnieju sztuk walki również wydawał się zbyt rozciągnięty w czasie ze względu na konieczność przedstawienia całej masy nowych postaci. W ostatecznym rozrachunku pod koniec lektury tomiku miałem wrażenie, że zapoznałem się z przydługim wstępem, po którym powinna wreszcie nastąpić właściwa akcja. Dlatego mam nadzieję, że wydarzenia w tomie dwunastym wynagrodzą oczekiwanie z nawiązką.
W ramach zwyczajowych dodatkowych historii tym razem czytelnik dowiaduje się nie tylko, skąd wziął się przydomek Metalowego Kija, ale również co się stanie, gdy stowarzyszenie wyśle Saitamę na jego pierwszą drużynową misję wraz z kompanią nieznanych mu wcześniej bohaterów klasy B. Oprócz obu dodatkowych wątków autor zafundował czytelnikom jeszcze jedną niespodziankę. Tylne skrzydełko obwoluty rozpoczyna krótką opowieść, która następnie kontynuowana jest w nietypowych miejscach – pod obwolutą i na wewnętrznej okładce, odsyłając czytelnika od jednej części woluminu do drugiej.