One-Punch Man
Recenzja
Potwory od samego początku mają przegwizdane w starciu z bohaterami. Nie dość, że najczęściej wyglądają paskudnie, to jeszcze wykazują tendencje to niszczenia Tokio i mają nieświeży oddech. W związku z powyższym pozostają w cieniu walczących z nimi herosów, zadowalając się rolami drugoplanowymi i ochłapami po gwiazdach ekranu i komiksu. Nawet one mają jednak oddanych fanów, którzy preferują kibicowanie słabszej, kierującej się mniej szlachetnymi pobudkami stronie konfliktu. Garou, który w poprzednim tomie One‑Punch Mana upokorzył członków POSS‑u w ich własnej siedzibie, jest właśnie jednym z takich wielbicieli klasycznych potworów. Mający za sobą trudną przeszłość chłopak latami szkolił się, by być najpotężniejszym wśród czarnych charakterów. Nie stoi po stronie ludzi, nawet złoczyńców, liczą się dla niego tylko bestie i fakt, że w końcu może pojawić się ktoś, kto zemści się na bohaterach za lata upokorzeń. Rozpoczyna się polowanie na coraz potężniejszych i rozpoznawalnych członków organizacji.
Tymczasem nieświadomych niczego Saitamę i Genosa nawiedzają niezapowiedziani goście. Jako pierwszy pojawia się Naddźwiękowy Sonik, pragnący udowodnić, że jego wcześniejsza klęska w walce z łysym jegomościem w pelerynie była jedynie wypadkiem przy pracy. Genos, jak na wiernego ucznia przystało, stwierdza, że natręt musi najpierw uporać się z nim. Gdy panowie wyjaśniają między sobą różnice w poglądach, pojawia się również siostra Wichury, Piekielna Śnieżyca, zamierzająca uczynić z szybko awansującego w klasie B Saitamy kolejny ze swoich podnóżków. Rozpętuje się zamieszanie, podczas którego bohater z zamiłowania udowadnia, że nie jest zainteresowany układami, knowaniami i politykowaniem. Jego prostolinijna postawa budzi szacunek towarzyszy i wrogów, powoli zjednując kolejnych ludzi zmęczonych dotychczasową postawą POSS‑u, odchodzącego od dawnych szczytnych ideałów.
Po konfrontacji z Borosem mogło się wydawać, że kolejne zagrożenie dla planety przybyć może już tylko z innego świata, okazuje się jednak, że najciemniej jest pod latarnią. Motywacja Garou wydaje się równie prosta jak Saitamy, a metody osiągnięcia upragnionego celu równie nieskomplikowane. Z tego względu niewykluczone, że to właśnie on, a nie przeciwnik z kosmosu, okaże się wyzwaniem dla do tej pory niepokonanego bohatera.
Śledzenie dalszego rozwoju wypadków będzie z pewnością interesujące, tym bardziej że forma, w jakiej serwowana jest czytelnikowi polska edycja One‑Punch Mana, nie ulega pogorszeniu wraz z upływem czasu. Nie dostrzegłem uchybień jakościowych od strony czysto technicznej, a tłumaczenie jak zawsze stoi na dobrym poziomie. W dziewiątym tomie zarówno Genos, jak i Saitama otrzymują oficjalne pseudonimy, tak więc mimo parodystycznej natury mangi był to element istotny dla fanów. Polskie wersje spełniają swoją funkcję – zarówno pompatyczny tytuł cyborga, jak i stworzony od niechcenia i bezpośredni jak sam właściciel pseudonim jego mistrza przygotowane były z wyczuciem i zachowują ducha oryginału (choć zważywszy na ich prostotę, nie było o to zbyt trudno).
Ponieważ akcja mangi się rozkręca, na polu materiałów dodatkowych tym razem nie uświadczymy zbyt wiele. Znalazło się miejsce dla zaledwie jednej historii pobocznej, w której grupa Piekielnej Śnieżycy postanawia zainwestować we własny środek lokomocji i zmuszona jest podjąć najrozmaitsze prace dorywcze.