One-Punch Man
Recenzja
Nawet najciekawszy pomysł zbyt długo ciągnięty staje się powoli nużący i nawet w czytelniku obdarzonym godnymi świętego pokładami cierpliwości budzi marzenia o rozpoczęciu czegoś nowego. Pomimo całej mej sympatii dla One‑Punch Mana, jego formuły, bohaterów i autora, wątek turnieju sztuk walki zaczął się wyraźnie ślimaczyć. Przeplatany wydarzeniami rozgrywającymi się w międzyczasie w mieście i o wiele ciekawszymi, niewiele wnosił do akcji i nie posuwał jej do przodu. Tym większa była moja radość, gdy okazało się, że tom trzynasty ostatecznie zamyka temat, prezentując wpierw półfinałową, a następnie finałową walkę. Rezultaty są do przewidzenia, faktyczny bieg wydarzeń już niekoniecznie. Autor dwoi się i troi, by wzbudzić w czytelniku niepewność, choć kto przywykł do jego zagrywek, ten nie da się nabrać na nawet najbardziej wyszukane chwyty. Rysunek Yusuke Muraty doskonale podtrzymuje iluzję, ale ostatecznie nie można mieć wątpliwości, kto zatriumfuje w turnieju. Niewiadomą są wyłącznie okoliczności.
Podczas gdy Saitama zgłębia tajniki rozmaitych stylów walki (bądźmy szczerzy, nie tyle zgłębia, ile próbuje zrozumieć, na czym polega to całe zamieszanie z trenowaniem Kopnięć Żurawia i tym podobnych bzdur), akcja poza pawilonem oddala się na dłuższą chwilę od Garou, a koncentruje się na nagłej, skoordynowanej inwazji potworów. Atomowy Samuraj i jego kompani wpadają na trop przyczyny tych wydarzeń, choć wciąż pozostają nieświadomi, kto stoi za atakami albo jakimi motywacjami się kieruje. Pewne jest, że kłopoty będą przybierać na sile, a dotychczasowe napaści to jedynie początek długofalowej strategii powoli wyniszczającej środowisko herosów. Mimo okazjonalnych triumfów nad wrogiem i członkostwa w Stowarzyszeniu bohaterowie wciąż działają w sposób nieskoordynowany, przykładając niewielką wagę do współpracy i wymiany informacji, co przeciwnik skrzętnie wykorzystuje.
Trzynasty tom komiksu cechuje o wiele bardziej stonowany humor i mniejsze natężenie rozmaitych parodii. Oczywiście, motorem napędowym dowcipu pozostaje absurdalna dysproporcja sił między Saitamą a jego przeciwnikami, jednakże już w wątkach rozgrywających się na terenie miasta, poza kilkoma absurdami i gagami powtarzającymi znane czytelnikowi schematy, nie dzieje się nic specjalnego. Scenariusz wyraźnie przygotowuje podwaliny pod znaczący, by nie rzec wręcz przytłaczający wątek, który autor w najmniej spodziewanym momencie zapewne wywróci do góry nogami, jak to czynił do tej pory.
W ramach dodatku ukazana jest kolejna poboczna historia Słodkiej Maski, bohatera‑idola o sile równie wielkiej co paskudna strona jego charakteru. Do tej pory był on postacią całkowicie poboczną, niemającą dla fabuły znaczenia, ale coś mi mówi, że w przyszłości jego rola okaże się kluczowa dla rozwoju wypadków. Fakt, iż jego osobowość stanowi całkowite zaprzeczenie cech Saitamy, nie może być przypadkowy. Wszystko to, a nawet więcej, w jak zawsze solidnym polskim wydaniu, które sprawia, że nawet trzynastka na okładce ani na moment nie staje się pechowa.