One-Punch Man
Recenzja
Korporacyjna biurokracja jest wszędzie. Nawet fantastyczny i pozornie spontaniczny świat superbohaterów wiąże się z egzaminami, formalnymi wymogami oraz nieodzownym wyścigiem szczurów. Saitama i Genos, chcący wstąpić w szeregi stowarzyszenia obrońców sprawiedliwości i stać się rozpoznawalnymi przedstawicielami swojego fachu, muszą stawić czoła trudnościom, o jakich im się wcześniej nie śniło. Pierwszą przeszkodą jest komisyjna weryfikacja predyspozycji kandydatów. Cyborg‑perfekcjonista bezproblemowo uzyskuje maksymalne wyniki we wszystkich częściach testu, zaś Saitama z palcem w nosie ustanawia nowe rekordy konkurencji sprawnościowych. Gdy jednak przychodzi do części pisemnej, zawala ją tak koncertowo, że zdaje dosłownie o włos. Tak oto, dzięki paru cyferkom na dyplomie, uczeń zostaje oficjalnie uznany za nową gwiazdę świata bohaterów, a jego mistrz, za niewartego wzmianki statystę. Los po raz kolejny drwi z protagonisty, umniejszając jego znaczenie w równie trywialny sposób, jak przeciętne oceny punktowe przy recenzjach zniechęcają do interesującego tytułu.
Świeżo upieczeni zawodowcy nie przejmują się specjalnie liczbami. Zwłaszcza Saitama nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji do chwili, kiedy dowiaduje się, że bohaterowie niskiej rangi pracują na akord i muszą wykazać się konkretnymi osiągnięciami. Jak na złość tydzień zapowiada się na wyjątkowo spokojny, bez złodziei, bestii z głębin, katastrof naturalnych i innych nieprzyjemności. Czyżby heros z zamiłowania miał stracić oficjalny tytuł równie szybko, jak się go dorobił?
Trzecia odsłona komiksowego One‑Punch Mana to przede wszystkim dokładniejsze wyjaśnienie obowiązujących w świecie bohaterów zasad i kpina z shounenowej koncepcji szeregowania postaci według poziomów mocy. Kreśli przy okazji pełniejszy obraz świata, w którym nawet tak magiczny i romantyczny fach w gruncie rzeczy niewiele różni się od pracy w globalnych korporacjach. Saitma, który nie mógł znaleźć zajęcia za biurkiem, także w swoim wymarzonym zawodzie nie pasuje do reszty. W dalszej części tomiku pojawia się parę pobocznych historii o słodko‑gorzkim wydźwięku, nawiązujących właśnie do konfrontacji marzeń o ratowaniu świata z brutalną rzeczywistością. Pokazują one, jak niewdzięczni potrafią być ludzie i jak ważna jest determinacja w dążeniu do celu. Manga przypomina typowo młodzieżowy kurs przyśpieszonej wiary w siebie, jak większość innych przedstawicieli gatunku, ale dzięki bezpośredniej osobowości Satiamy nie jest natrętnie moralizatorska.
One‑Punch Man to wciąż przede wszystkim komedia, o czym na każdym kroku przypomina nam przekład na język polski. Paweł Dybała po raz kolejny poszedł na całość i przygotował kilka naprawdę kreatywnych tłumaczeń. Saitama nazywający Naddźwiękowego Sonica „Nadziewanym Słonikiem” na długo pozostanie w mej pamięci. Udało się nawet oddać słabo przetłumaczalne żarty językowe, jak choćby te o złotych kulach, w języku japońskim jednoznacznie kojarzące się z jądrami. Suchary trafiają się rzadko, ale za to powalają na ziemie („Powążki”), co jest sztuką samą w sobie.
Pod wszystkimi pozostałymi względami kolejna część komiksu prezentuje się wciąż bez zarzutu. Aż szkoda, że wersje papierowe serii nie mają rozkładówek znanych z internetowej. Można polemizować, że to marnowanie miejsca, które znacznie zwiększyłoby objętość i podniosło cenę, ale w wydaniu na tym poziomie mogłoby być miłym dodatkiem. Może kiedyś doczekamy się wersji kolekcjonerskiej…