Atak Tytanów
Recenzja
Na początku pozwolę sobie złożyć serdecznie gratulacje drukarni Kadruk S. C. Nic tak nie zachęca do kupowania polskich wydań, jak siedem niewydrukowanych stron, jakie trafiły się w moim egzemplarzu. Dzięki temu zamiast bezrefleksyjnej i pasywnej lektury zostałem zmotywowany do wysiłku umysłowego przy domyślaniu się, co w przybliżeniu było oryginalnie na białych stronach. Zabrakło między innymi ostatniej, co stworzyło niewystępujący w oryginale cliffhanger, dzięki któremu będę czekał na następny tom z dużo większą niecierpliwością. Świetna robota!
Poza emocjami wzbudzonymi przez druk w samej opowieści, tym razem zbyt wiele ich nie ma, tom upływa bowiem głównie na retrospekcjach, a jako że znamy dalsze losy bohaterów, trudno o wielki dramat. Rozdziały na to poświęcone nie są jednak zmarnowane: wprowadzają wiele postaci, które przydadzą się później, dość regularnie dawkowane są też porcje informacji rozbudowujące świat Ataku tytanów. Manga porusza przy tym wiele ciekawych tematów, zupełnie nietypowych jak na przebojowego shounena. W kilku miejscach jasno widać, że bohaterowie to przegląd różnych objawów i aspektów zespołu stresu pourazowego. Nie dziwi więc, że ich postawy odbiegają dalece od standardowego szablonu młodych idealistów poświęcających się w imię obrony bliskich. Na razie nie mam (niestety) poczucia, aby Atak tytanów miał coś ciekawego do powiedzenia w tych tematach, traktuje ukazywane zjawiska raczej jako część specyficznego kolorytu; niemniej nie pozbywam się nadziei, że z czasem manga rozwinie mocniej co ciekawsze pomysły.
Tym bardziej, że, bądźmy szczerzy, czymś trzeba nadrabiać warstwę graficzną. Mam wrażenie, że lepiej byłoby wydać tę mangę w mniejszym formacie; zrobiłem nawet potwierdzający to eksperyment – gdy trzymałem ten tomik wyprostowanymi rękami pół metra od twarzy, udało mi się poprawić nieco subiektywny odbiór rysunków. Ratują tę mangę niemal wyłącznie doskonale zrealizowane w swojej obrzydliwości i nienaturalności projekty tytanów, a że zaserwowane tu retrospekcje dotyczą głównie szkolenia wojskowego, nie ma ich dużo. Poza nimi, aby nacieszyć oko pozostają w sumie… onomatopeje? A, niestety nie, ponieważ dość klimatyczne i „brudne” onomatopeje z oryginału J.P.Fantastica zastąpiło swoim standardowym zestawem, z których część wygląda podejrzanie podobnie do liter z Word Art… co do niektórych mang może nawet pasować, ale nie do tej.
Językowo tom podobał mi się bardziej niż poprzednie – wcześniej w wielu rozdziałach postacie zdawały się wyłącznie krzyczeć, tutaj gama ekspresji jest zdecydowanie bogatsza, co widać między innymi w bardziej różnorodnej interpunkcji, tak w oryginale, jak i tłumaczeniu. Serwowany tutaj język jest dla mnie nieco irytujący w swojej prostocie, ale oddaję sprawiedliwość – nie ma tu postaci, po których można by realistycznie oczekiwać wysublimowanych wypowiedzi. W ramach oddawania owego braku wysublimowania pojawiała się w tym tomie nawet, uwaga, swojska „kurwa”! Pochwalam i proszę o więcej chamstwa i prostactwa – realizm w przypadku tego typu opowieści to sprawa kluczowa.