Atak Tytanów
Recenzja
Rewolucji ciąg dalszy i jest trochę tak, że w tomie piętnastym bohaterowie po prostu robią, co mają do zrobienia: znajdują sojuszników to tu, to tam, ujawniają niecne uczynki skorumpowanej władzy, zbierają potrzebne informacje. Isayama stara się tak wyreżyserować akcję, aby podkreślić dramatyzm zdarzeń, i ogółem wychodzi mu to całkiem nieźle, choć nie ustrzegł się błędów. Byłem niemal pewien, że skoro Korpus Zwiadowczy rusza z partyzanckim atakiem na rezydencję rodu Reiss, to dostaniemy rozdział poświęcony tej akcji, tymczasem sprawa zostaje zamknięta krótką retrospekcją, a reszta rozdziału to gadanie. Nie jest to nużące gadanie, ale i nie jakoś specjalnie potrzebne, więc czuć zmarnowany potencjał, bo co jak co, ale wydarzenia rozgrywające się w rezydencji akurat tej tajemniczej rodziny spokojnie można było pogodzić z rozwojem fabuły.
Arystokracja rządząca terenem za Murami jest skorumpowana, głupia i amoralna aż do przesady. Część klimatu Ataku tytanów stanowi to, że życie jest parszywe do bólu, ale ta banda tłustych wieprzy sprawia tak kompromitujące wrażenie, że trudno traktować walkę z nimi całkowicie poważnie. Przyczynia się to do odczucia, że ten tom to trochę zapychacz, choć dobrze wykonany. Istotne, a przy tym ciekawe, są mało eksponowane wątki dotyczące rodu Reiss i generalicji. Co do tych ostatnich, to wśród generałów przynajmniej nie brakuje charyzmatycznych postaci, szczególnie Darius Zackly pokazuje się z „ciekawej” strony… szkoda, że antagoniści nie zwracają uwagi w podobnym stopniu.
Jak na tom ze sporą ilością mało potrzebnych dialogów tłumaczenie jest naprawdę dobre i w dużej części ratuje sytuację. Można wynieść sporo frajdy ze śledzenia dialogów między co bardziej pokręconymi postaciami. Nie obyło się za to bez literówek, zauważyłem „wasz” zamiast „was” oraz „rod” zamiast „ród”.