Atak Tytanów
Recenzja
Czuć w kościach, że finał się zbliża. Wszystkie wątki i postacie coraz wyraźniej schodzą się do jednego miejsca. Z fabularnego chaosu zaczyna wyłaniać się porządek. Czy zakończenie, którego ogólny zarys da się już wychwycić, zadowoli fanów? Hmm… zaryzykuję opinię, że na razie pasuje do klimatu i nie pozostawia niedosytu, choć wykonanie konsekwentnie bywa chropowate.
Na pewno tom ten był wytchnieniem po fabularnym bałaganie poprzedniego. Tak jak przypuszczałem, połowa wątków okazała się mieć znaczenie, ale już druga połowa nie za bardzo. Podobnie w aktualnym tomie kilka pobocznych historii można by wyciąć i w przebiegu najważniejszych wydarzeń nic by się nie zmieniło. Nie widziałbym w tym problemu, gdyby wątki te były wartościowe same w sobie, ale choćby w przypadku Gabi i Falco wszystko, co było do powiedzenia, padło kilka tomów wcześniej. Przemoc rodzi przemoc, cykl nienawiści… sam czuję się powtarzalny, w kółko o tym pisząc, ale zapewniam – Isayama jest w tym względzie jeszcze gorszy. Im mniej postacie gadają, tym lepiej jego manga na tym wychodzi. Na szczęście, mimo moich narzekań, tomik nie jest pod tym względem najgorszy (szczególnie na tle ostatnich…).
Główną jego część zajmuje bitwa między Mare a sojuszem z przymusu ludzi Erena oraz armii Paradis. Akcja trzyma w napięciu, choć trochę osłabia je dumanie, czy aby na pewno przedstawione wydarzenia trzymają się dostatecznie kupy. Atak z zaskoczenia za pomocą sterowców to operacja wojskowa, w którą nie było mi łatwo uwierzyć. Po tym, jak przejrzałem scenę inwazji ponownie, dostrzegłem sugestię, że udało się to dzięki pokrywie chmur, ale nie zostało to przedstawione zbyt czytelnie. Isayama z jednej strony traci czas na wyjaśnianie nam po dziesięć razy głównych motywów swojej mangi, a z drugiej strony tak ważnym tematom nie poświęca ani słowa.
Niemniej, jak wspominałem, tom ogólnie zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, głównie dzięki umiejętnemu zarysowaniu najważniejszych postaci. Atak tytanów coraz mocniej skręca w stronę tragedii, w której bohaterowie ze zrozumiałych względów niszczą i ranią się nawzajem. Tomik sporo miejsca poświęca na wyjaśnianie ich motywacji i choć uważam, że dałoby się to ukazać zwięźlej, było to niezbędne. Fakt, że prawie wszystko już wiemy, to kolejna z przesłanek, że zakończenie jest blisko. W zasadzie po retrospekcji dotyczącej Zeke’a oraz ujawnieniu przemyśleń Yeleny (oraz jej przeuroczo pokręconej psychiki) pozostał nam tylko Eren. Dziwne to, abyśmy motywacje głównego bohatera poznawali na samym końcu mangi, ale od początku był to protagonista specyficzny – bardziej pasywny niż aktywny.
Pomimo kilku rozczarowań czekam z niecierpliwością na finał, nie tylko głównej fabuły, ale też Ataku szkolnych kast, do którego mam bezdyskusyjną słabość. Groteskowy surrealizm tych dodatków ani trochę mi się nie nudzi i liczę na ich efektowne podsumowanie. Miło też, że J.P.Fantastica trzyma formę i nie wykazuje oznak znużenia tytułem. W tym tomie bohaterowie sporo gadają „od serca”, a Isayama przyhamował z nudnawymi monologami, więc tłumacz miał okazję się popisać, co zrobiło na mnie tym razem szczególnie dobre wrażenie.