Atak Tytanów
Recenzja
Isayama bywa okrutny. W ostatnim kadrze poprzedniego tomu zanęcił, że w dystrykcie Shiganshina na bohaterów już czekają Reiner i Bertholdt. I co? I okazuje się, że musimy uzbroić się w cierpliwość, zanim wątek ten zostanie w końcu ruszony, bo pojawiają się oni dopiero na ostatnich stronach, tak więc ponownie pozostaje nam czekać na rozstrzygnięcie konfliktu.
W związku z tym aktualne rozdziały czyta się z dużą niecierpliwością, ale mimo że fabularnie nie dzieje się w nich dużo, czasu spędzonego na lekturze nie można uznać za stracony. Bohaterowie sporo rozmawiają, głównie o życiu, i o ile rozważania polityczne w poprzednim tomie były trochę nużące, tak tym razem dialogi czyta się dużo lepiej. To po części zasługa tego, że narracja koncentruje się na najważniejszych bohaterach, czyli osobach, na których czytelnikom zwyczajnie bardziej zależy, ale oddaję też Isayamie, że poprowadził te scenki z ikrą. Ot, choćby bijatyka Erena z Jeanem, której udaje się być jednocześnie zabawną i pokazać o tej dwójce coś nowego i ciekawego.
Druga połowa tomu, czyli operacja odbicia muru Maria, również jest wciągająca w niebanalny sposób. Zawahałbym się przed napisaniem często nadużywanego słowa „realizm”, ale z pewnością możemy mówić o poczuciu wiarygodności. Tak rozbudowana operacja na wrogim terenie to nie byle co, trudności na każdym etapie jest mnóstwo, i to nie uwzględniając Reinera, Bertholdta i Tytana Zwierzęcego. Ci ostatni ani myślą ujawniać się przed czasem, tylko tak jak Korpus Zwiadowczy kombinują, w jaki sposób zacząć potyczkę w najkorzystniejszej pozycji. Dużo wyraźniej niż w typowym shounenie ma się tu poczucie, że to pojedynek sprytu oraz intelektu bardziej niż brutalnej siły.
Moje komentarze o nierównym poziomie grafiki w tej mandze zdają się nie mieć końca, ale przynajmniej tym razem przechylają się w pozytywną stronę. Isayama ewidentnie miał więcej czasu na te rozdziały, w wyniku czego postacie ludzkie wyglądają znacznie lepiej niż zazwyczaj. Momentami prezentują się nawet bardzo dobrze, czego wcześniej sobie nie przypominam. Znalazło się też miejsce na kilka dwustronnych pejzaży. Niewielu rysowników w ogóle się na nie porywa, a Isayamie konsekwentnie wychodzą, doskonale oddając przestrzeń i zarazem ciesząc oczy szczegółowością. O ile więc w początkowych tomach można było mieć wątpliwości, czy większy format polskiego wydania bardziej pomaga, czy przeszkadza, teraz bez wątpliwości pomaga, pozwalając dużym kadrom Isayamy pokazać się w całej okazałości.