Atak Tytanów
Recenzja
Cztery zwroty akcji w jednym tomiku!? Czy Isayama wie, co robi? Wygląda na to, że niezbyt. Najpierw okazuje się, że Zeke wystrychnął wszystkich na dudka. Sam ten fakt zaskoczeniem pewnie nie jest, ale jego forma i zakres już tak. Następnie Eren postanawia wywrócić Arminowi oraz Mikasie życie do góry nogami, robiąc im przydługie wykłady, jacy to są nieświadomie zmanipulowani. Pod koniec tomu zaś dowiadujemy się, jaki jest ostateczny cel Zeke’a. Skoro recenzuję cały tomik, pozwolę sobie zrecenzować każdy z tych zwrotów z osobna.
Plan Zeke’a: przyzwoity. Rozwija to, co wiedzieliśmy już wcześniej. Wymaga zdecydowanie za dużego zakresu spisku, aby brzmieć w pełni wiarygodnie, ale da się strawić. Stanowi też podstawę do późniejszej jatki między Zekiem a Leviem, co zaliczam jako dodatkowy plus. Później pewnie zostanie to zapomniane.
Zmanipulowanie Armina: kiepskie. Nie wiadomo, co Eren miałby osiągnąć, robiąc ten wykład Arminowi, poza zniszczeniem ich przyjaźni. Złamać go? Nie jest mu to potrzebne. Samo rozwinięcie motywu dotyczącego wpływu wspomnień poprzednich posiadaczy tytanów na obecnych ich posiadaczy jest ciekawe, ale na razie niejasne. Eren rzucił tematem, trudno powiedzieć, czy ma rację, czy też nie. Może Isayama coś z tym dalej zrobi, ale obecnie nic z tego nie wynika, poza chwilowym zaskoczeniem.
Zmanipulowanie Mikasy: okropne. Narzekałem już wcześniej na wątek jej wschodniego pochodzenia, który nie dość, że wydawał mi się czystym deus ex machina, to do tego jeszcze kompletnie niepotrzebnym dla fabuły. Chyba za bardzo się wtedy rozpędziłem, bo teraz przymiotników mi brakuje. Warunkowani genetycznie superżołnierze pasują do Ataku tytanów jak pięść do nosa. Tę serię charakteryzowała jednak pewna przyziemność: mieliśmy szkaradnych tytanów i latających żołnierzy, kolejne „cuda” były zaś wprowadzane z wyczuciem. Teraz nie dość, że to dziwy nad dziwy, to sposób ujawnienia tej wiedzy jest równie pokraczny jak jej treść. Ot, Zeke zawsze to wiedział, nie wiadomo dlaczego przekazał to Erenowi, Eren nie wiadomo dlaczego zrobił o tym wykład Mikasie. Żebym jeszcze wiedział, co miałoby z tego wynikać…
Cel Zeke’a: niezły. Konsekwentnie rozwija zarówno tę postać, jak i naszą wiedzę o świecie. Jest to też odpowiedź, która rodzi następne pytania, jak w dobrej fikcji być powinno. Stawiam, że okaże się to dość ważne w następnych tomach. Z wad: za każdym razem, kiedy narracja przeskakuje do Erdian na kontynencie, Isayama po prostu musi przypomnieć nam, jak bardzo są oni Żydami.
Jak widać z powyższej statystyki, nie byłem zachwycony tym tomem, ba, może on być jednym z najmniej przeze mnie lubianych w ogóle. Fabuła skacze od prawa do lewa, wszyscy gadają na okrągło, a jakoś żaden z wątków nie ma szans właściwie wybrzmieć. Isayama pobija też nowe rekordy braku subtelności: Erdianie to w zasadzie Żydzi, przemoc rodzi przemoc, trwa cykl nienawiści. Naprawdę nietrudno się domyślić, co autor ma do przekazania, nie musi bohaterom wkładać tych wszystkich wyjaśnień w usta.
Byłem też sfrustrowany, gdyż czytałem ten tom przy słabym świetle, przez co niektóre dymki były niemal nie do odcyfrowania. Czcionka wysokości jednego milimetra (zmierzyłem) nie powinna być akceptowalna. Trudność w odczytaniu takiego tekstu na pewno mocno waha się w zależności od oświetlenia oraz osoby, ale zaryzykuję stwierdzenie, że dla dużej części czytelników jest to co najmniej mało komfortowe. I żeby chociaż J.P.Fantastica było do tego zmuszone! A gdzie tam, w kilku przypadkach to malutki tekst otoczony w dymku potężnym pustym marginesem. Niektóre dymki są wręcz w większości puste! Rozumiem, że wyjątkowo wąskie dymki w Ataku tytanów utrudniają rozplanowanie tekstu, ale naprawdę dałoby się to zrobić lepiej.