Atak Tytanów
Recenzja
Tom dziesiąty wziął mnie kompletnie z zaskoczenia. Akcja zaczęła się dokładnie tam, gdzie skończyła poprzednim razem, czyli w ruinach twierdzy w pobliżu muru Rose, gdzie trwa walka o przeżycie osamotnionego oddziału korpusu zwiadowczego, otoczonego przez tytanów. Szturm potworów jest stosownie frenetyczny, zmuszając bohaterów do naprawdę desperackiej walki o przeżycie. Żal, że akcję nieco spowalniają retrospekcje, których główny cel łatwo zgadnąć – chodzi o przybliżenie nowej postaci, czyli Ymir. Przybliżenie odbywa się w ekspresowym tempie, przez co nie wydaje się ani specjalnie skuteczne, ani potrzebne. Można to jednak wybaczyć, bo przedstawiona walka jest dobrym pretekstem do pokazania kilku wyjątkowo krwistych i brutalnych scen, które, nie ukrywajmy, są jedną z istotniejszych atrakcji Ataku tytanów.
Kiedy już człowiek myśli, że ten tom będzie wypełniony jedną wielką sceną akcji, jakby znikąd wraca główny wątek fabularny, robiąc dużą niespodziankę. I kiedy już się wydaje, że takie zaskoczenie na jakiś czas wystarczy, następuje niespodzianka jeszcze o rząd większa. Nie będę oczywiście zdradzał samej jej treści, ale muszę pochwalić formę – talent scenarzysty Hajime Isayamy błyszczy tutaj w całej okazałości. Dzieją się rzeczy z kompletnie innej beczki, aż tu mimochodem wspomina się o faktach, które wywracają rozumienie wielu wcześniejszych scen do góry nogami. Przeczytałem ten fragment, przeszedłem na następną stronę i dopiero wtedy do mojego mózgu w pełni dotarło, co przeczytałem, tak że musiałem się cofnąć i zakrzyknąć w duchu „Że co?!”
Moje odczucia były więc w ogólności dobre, ale nie mogę zdzierżyć i nie ponarzekać, jak fatalnie jest przedstawione miejsce akcji. Podczas lektury miałem ciągłe wrażenie nierealności, ale dopiero po pewnym czasie zdołałem wychwycić, dlaczego – przedstawiona twierdza jest najbardziej absurdalną budowlą, jaką widziałem w komiksie od długiego czasu. Wygląda podejrzanie nowo jak na ruiny starsze niż przybycie tytanów, a jednocześnie jest tak czysta, jakby była regularnie odwiedzana przez zespół zawodowych sprzątaczy. W każdym kadrze miałem wrażenie, że jej elementy mają coraz to inne proporcje, ale dopiero kiedy zacząłem się zastanawiać, jak ten obiekt miałby funkcjonować, naprawdę złapałem się za głowę. Stanowisk strzeleckich tam nie ma, jest natomiast wieża z oknami tak ustawionymi, aby atakujący mogli swobodnie ostrzeliwać ludzi wchodzących po schodach. Aby dopełnić surrealizmu, wieża ma przybudówkę, która sięga poza twierdzę i pełni rolę nietypowego, ale w pełni godnego polecenia wejścia dla wroga. Całość to śmiertelna pułapka, z której każdy myślący żołnierz powinien natychmiast uciec z krzykiem. Niestety bohaterowie takiej możliwości nie mają…