Atak Tytanów
Recenzja
W końcu – po czternastu tomach – zyskujemy wyobrażenie, jak właściwie funkcjonuje kraj otoczony murami, w którym toczy się akcja. Już kilka tomów wcześniej nabrałem przekonania, że albo nic z tego nie trzyma się kupy, albo świat przedstawiony to orwellowska dyktatura, gdzie wszyscy przeszli pranie mózgu. W sumie sam nie spodziewałem się, że zachodzi to drugie, ale tak dokładnie jest, co wzmocniło moją wiarę w Isayamę. Zasadnie można było zastanawiać się, czy ma on plan na tę mangę, czy po prostu improwizuje, ale ten tom sugeruje to pierwsze, z czego się bardzo cieszę.
Z totalną dyktaturą, z jaką mamy tu do czynienia, nie da się negocjować, w związku z czym Korpus Zwiadowczy staje przed alternatywą – my albo oni. Rewolucja nie jest jednak łatwym zadaniem, szczególnie kiedy władza nasyła na ciebie grupę zawodowych zabójców, na czele z niejakim Kennym – starym znajomym Leviego, a przy tym charyzmatyczną i ciekawą postacią. Mimo to plan bohaterów nabiera rozmachu. Jeśli brać pod uwagę okoliczności, idzie wręcz podejrzanie łatwo, choć Isayama pilnuje się, pokazując, że druga strona też myśli i nie da sobie w kaszę dmuchać. Jest to przy tym, w swojskim dla Ataku tytanów stylu, konflikt między grupą ludzi kompletnie skorumpowanych i tylko częściowo amoralnych. Scena tortur w wykonaniu Hange i Leviego jest przeurocza, straszno‑komediowa, i jest jednym z fragmentów tej mangi, które na dłużej pozostaną mi w pamięci.
Zmiana tematu z walki przeciwko tytanom na walkę z ludźmi to też okazja do ukazania potyczek nowego rodzaju, które wypadają świetnie. Walka z tytanami robiła się już nieco powtarzalna, a szybkie, nieprzewidywalne i krwawe starcia z ludźmi stanowią doskonałe odświeżenie. Miejmy nadzieję, że kiedy tytani powrócą, w walkach z nimi też znajdzie się podobnie dużo miejsca na nowe pomysły.