Atak Tytanów
Recenzja
Isayama tym razem nadrabia za poprzedni tom, zgrabnie łącząc jatkę z kilkoma wątkami jednocześnie, zarazem intrygującymi, jak i ważnymi dla dalszej fabuły. Po przewrocie, z którego niekoniecznie wiele wynika, fabuła wraca do kwestii dotyczących tytanów i dobrze na tym wychodzi. Klaruje się powiązanie Erena z rodem Reiss, jak też działanie systemu władzy, którym zarządzali. Przedstawiona historia jest całkiem spójna i okazała się przy tym dużo bardziej osobista i emocjonalna, niż mógłbym przypuszczać. To już standard, że na tle tłumu postaci kierowanych zemstą, rozpaczą i szaleństwem Eren wypada słabowicie. Podobnie jest tym razem, sporo ciekawsza wydaje się chyba każda z pozostałych osób na miejscu akcji, z Historią na czele.
Zupełnie nikogo nie zaskoczy, że Kelly – jak się okazuje – ma swoje plany. Było to tak oczywiste, że jest dla mnie niepojęte, jak ktokolwiek mógł mu zaufać, z tego też powodu wątek ten stanowił w tym tomie rozczarowanie, nie jest to jednak specjalnie ważne. Dobrze wypadają za to walka i manewry przestrzenne w jaskini, o niebo lepiej niż podobne sceny w pokrewnym komiksie Atak tytanów: Levi – narodziny. Fabuła tego ostatniego swoją drogą jakimś cudem omija postać Kelly’ego, choć odegrał on kluczową rolę w życiu Leviego, co tylko pokazuje, na jak mało pozwalała licencja przywołanego wyżej spin‑offu.
Wracając do głównego tematu: sam pojedynek obrońców Reissów z Korpusem Zwiadowczym jest całkiem, całkiem, ale szkoda, że ekspozycja serwowana w trakcie może zbić z tropu. To bardziej wina oryginału niż tłumaczenia. Dzieje się, w międzyczasie bohaterowie tłumaczą, co się dzieje, a do tego, jaki był plan. Lepiej byłoby zdecydowanie skrócić tłumaczenie wszystkiego na prawo i lewo, tym bardziej że wbrew nadmiarowi opisów nie wydarza się nic przesadnie skomplikowanego.