Berserk
Recenzja
Stało się. Rok 2014 okazał się przełomowy dla rynku mangowego w Polsce za sprawą dwóch wydarzeń, które jeszcze kilka lat temu nawet największym optymistom nie przyszłyby do głowy. Pierwszym było ukazanie się w marcu pierwszego tomu Monstera Naokiego Urusawy, zaś drugim późniejsza premiera Berserka Kentarou Miury. O ile w przypadku Monstera mniejsza liczba tomów i fakt zakończenia serii były gwarantem przewidywalności przedsięwzięcia, to najsłynniejsza mangowa saga fantasy pozostaje wielką niewiadomą, mimo ponad dwudziestu lat, jakie upłynęły od ukazania się w Japonii pierwszego tomu. Polski czytelnik otrzymał cenną szansę zapoznania się z klasyką. Młodszych stażem odbiorców skusi zapewne wyrobiona renoma, a wychowanych na skanlacjach fanów możliwość zebrania na półce imponującej kolekcji.
Berserk jest bez wątpienia komiksem przeznaczonym dla starszego czytelnika, wiernie trzymającym się założeń dark fantasy. Już początkowe kadry pierwszego tomu nie dają złudzeń – scena seksu, w której ukrywający się pod postacią kobiety demon usiłuje podstępem zamordować głównego bohatera, stanowi mocne otwarcie, ale w żadnym wypadku nie wyczerpuje pokładów erotyki i brutalności uniwersum. Jednocześnie nie jest to manga szczeniacko naiwna i bezsensownie epatująca przemocą. Wszystko jest częścią mrocznej, ponurej wizji rzeczywistości, w której ludzkość skazana jest na niełaskę demonów, szerzących śmierć i zniszczenie. Nawet największy mocarz nie jest w stanie odwrócić biegu wydarzeń, a wszelkie zwycięstwa są jedynie chwilowe i pozorne.
Pierwszy tom osobom znającym tytuł głównie za sprawą serii telewizyjnej i filmów wyda się znajomy. Czarny szermierz imieniem Guts przybywa do miasta, wszczyna rozróbę w karczmie i wyzywa do walki lokalnego tyrana. Potem jednak mają miejsce wydarzenia już nie ekranizowane, pokazujące jego dalszą wędrówkę. Pojawia się również Puck, nieznośny elf stanowiący element komediowy, na dłuższą metę równie irytujący, co Jar‑Jar Binks z Gwiezdnych wojen, ale potrafiący od czasu do czasu zrobić coś przydatnego. Przeszłość Gutsa, podobnie jak i sporo innych zdarzeń, na razie pozostaje tajemnicą i aby w pełni je zrozumieć, potrzeba sporo czasu i kilku kolejnych tomów. Mimo że początkowy tom powstał jeszcze w 1990 roku, widać kunszt, z jakim Miura rysuje i skupienie przy każdym, nawet najdrobniejszym detalu. Berserk to nie tylko wciągająca fabuła, ale i uczta dla oczu.
Poznanie całej historii powinno być rzeczą łatwą nie tylko ze względu na wciągająca fabułę, ale i jakość polskiego wydania. J.P. Fantastica stanęło przed nie lada wyzwaniem i skoro już się go podjęło, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Z przyjemnością stwierdzam, że plan został wykonany w niemal stu procentach, a jedyny mankament, jaki zdołałem dostrzec, to źle dobrane słówko w tłumaczeniu, o którym jeszcze wspomnę. Nieźle jak na ponad dwieście stron.
Już pierwsze spojrzenie na tomik powoduje pomruk zadowolenia. Mocna, matowa okładka z czarnym logo J.P. Fantastica na grzbiecie mangi będzie dobrze prezentować się na półce i odpowiednio chronić wolumin. Bardziej błyszczący, kredowy papier pełniłby może lepszą funkcję ochronną, ale nie pasowałby do stylu komiksu. Berserk ukazał się w większym formacie, co było jedynym oczywistym wyborem ze względu na imponujące dwustronicowe kadry, jak choćby szarżujący rycerze ze stron 58‑59, czy też horda nieumarłych na stronach 154‑155. Pozostawiono klasyczną numerację stron, a tam, gdzie jej nie było, dodano numery od wewnętrznej części tomiku, aby nie gryzła się z rysunkiem. Wszystkie onomatopeje przetłumaczono, nierzadko z wielkim wyczuciem sytuacji (moim faworytem jest „Pierdu, pierdu” towarzyszące męczącej gadaninie Pucka). Druk jest wyraźny, a czcionka klasyczna, ale co o wiele ważniejsze, bardzo czytelna. Tomik pozbawiono jakichkolwiek dodatków, w tym fanartów i reklam, które akurat w tym przypadku rzeczywiście byłyby zbędne.
Ostatnich kilka słów poświęcę tłumaczeniu, choć i w jego przypadku wszystko jest w jak najlepszym porządku. Niektórych może zdziwić pisownia części wyrazów, odmienna od przyjętej powszechnie, ale gwarantuję, że ma to swoje uzasadnienie. Na przykład „Beherit” wywodzi się od bliskowschodniego bóstwa, które w późniejszych latach przedstawiano jako demona, a różnica w pisowni bierze się zwyczajnie z typowego dla Japończyków nierozróżniania wymowy „r” i „l”. Także styl, w którym wypowiadają się bohaterowie, pasuje do ich charakteru. Puck posługuje się bardziej nowoczesnym, miejscami młodzieżowym językiem, a oprychy, podobnie jak protagonista, nie boją się przeklinać. Nieprzyjemnym zaskoczeniem okazało się jedynie „sorry”, padające z ust głównego bohatera na stronie 106 – taka nowomowa nijak nie pasuje ani do jego osobowości, ani do epoki stylizowanej na średniowiecze. Niewielkie potknięcie w żaden sposób nie osłabia pozytywnego wrażenia i pozostaje mieć jedynie nadzieję, że Miura zdoła dokończyć dzieło swojego życia, a J.P. Fantastica pozwoli w tej drodze dzielnie autorowi towarzyszyć.