Berserk
Recenzja
Retrospekcji ciąg dalszy. Młody Guts zostaje na jedną noc sprzedany przez Gambino obleśnemu typowi z oddziału najemników. Ponieważ to nie bajka, chłopakowi nie udaje się ujść cało, a wydarzenie to mocno nadszarpuje jego zaufanie do opiekuna. Guts nie chce wierzyć, że człowiek, który wychował go od małego, byłby zdolny do takiego okrucieństwa. Prawda jednak w końcu wychodzi na jaw, a będący jeszcze dzieckiem bohater zabija Gambino i ucieka z obozu.
Kilka lat później widzimy go już jako krzepkiego młodzieńca walczącego na własną rękę wszędzie tam, gdzie potrzeba sprawnego miecza, i całkiem nieźle na tym zarabiającego. Pewnego dnia kilku w gorącej wodzie kąpanych i łasych na jego sakiewkę żołnierzy postanawia za jednym zamachem zemścić się za zabicie przez Gutsa ich kompana i nieco się dorobić, ale niedoszła ofiara bez problemu powala jednego z nich i rani drugiego. Dalszemu rozlewowi krwi zapobiega interwencja samego dowódcy oddziału, który uznaje, że człowiek o takim talencie do rąbania mieczem byłby cennym wzmocnieniem kompanii. Tak rozpoczyna się znajomości protagonisty z Griffithem, dowódcą Drużyny Sokoła.
W tomie czwartym dominuje batalistyka i będzie ona motywem przewodnim również kilku kolejnych woluminów. Guts zwiedzi kawał świata, pozna wielu ludzi i większość z nich ukatrupi, ale taki już los twardziela z mieczem służącego w najlepszej i niepokonanej grupie wojaków. Coraz wyraźniej widać rysowniczy kunszt Miury, jak zawsze najlepiej w grafikach na rozkładówkach, tu na stronach 214‑215. Wciąż trafiają się okazjonalne wpadki i zaburzenia perspektywy (fanom graficznych kuriozów polecam spojrzenie na proporcje jeźdźca i wierzchowca na stronie 63 w porównaniu do 65), ale postęp jest wyraźny i nie dziwota, że narysowanie jednego tomu mangi zajmuje autorowi mniej więcej tyle czasu, ile Michał Anioł potrzebował na freski w Kaplicy Sykstyńskiej.
J.P. Fantastica dzielnie utrzymuje jakość wydania na poziomie niepozostawiającym zbyt wiele miejsca na narzekanie. Tym razem tłumacz miał ułatwione zadanie, gdyż ze względu na ciągłe walki ilości onomatopei przewyższa zawartość tekstu w dymkach, ale i tak spisał się jak należy. Przekleństwa są umiejętnie dozowane, tak by oddać wojskowego ducha, ale nie popaść w przesadę, a cięte riposty wprowadzają potrzebny humor, o niebo lepszy od wygłupów elfa Pucka. Zastanawia mnie jedynie tłumaczenie części imion postaci drugoplanowych – Carkus zamiast powszechnie przyjętego Corkus, czy też Ill zamiast Earl/Errol. Nie przywiązywałbym do tego wielkiej wagi, wszak odszyfrowanie na podstawie katakany „co poeta miał na myśli”, zapisując imię, bywa zadaniem karkołomnym, ale część ortodoksyjnych fanów może się zdziwić.