Fairy Tail
Recenzja
Lucy, Natsu i Gray z podkulonymi ogonami wracają do wioski, by „przegrupować się” w obliczu niespodziewanego zagrożenia. Pierwsza na miejsce dociera młoda magiczka, która wymyśla genialny plan mający powstrzymać wrogów… o ile ich łączny iloraz inteligencji nie będzie dwucyfrowy. Pułapka w postaci najgorzej zamaskowanego wilczego dołu w dziejach mimo wszystko się sprawdza, ale zamiast sił zła wpadają w nią Natsu i Gray. Czego to dowodzi, pozostawię domyślności czytelników.
Wbrew temu cynicznemu i nieco na wyrost złośliwemu rozpoczęciu, piąty tom Fairy Tail zaskakuje inteligentnym zachowaniem bohaterów, zwłaszcza jak na klasycznego shounena. Mashima przedstawia kilka ciekawych potyczek, których rozstrzygnięcie nie sprowadza się do tego, czyja magia jest potężniejsza, ale kto potrafi przechytrzyć wroga, podobnie jak podczas wcześniejszej walki Natsu z Erigorem. Nawet postacie, które trudno podejrzewać o bycie tytanami intelektu, potrafią zaskoczyć intuicją, dzięki czemu wychodzą cało z nie lada opresji. Potrafią nawet myśleć logicznie na szerszą skalę, nie tylko o tym, jak najskuteczniej obić przeciwnikowi facjatę, ale również jak na dłuższą metę utrudnić mu plany.
Wydarzenia w piątym tomie wciąż koncentrują się na uwięzionym w lodzie demonie i magach, którzy usiłują go uwolnić. Czytelnicy wreszcie dowiadują się dlaczego Lyon i spółka wcielają w życie tak szaleńczy w zamyśle plan. Światło na ich motywy rzuca obszerna retrospekcja, opowiadająca dawne dzieje Graya, Lyona i ich mistrzyni, Ur. Nie tylko dowodzi, że młody adept chcący udowodnić swoją wyższość nie zawaha się przed niczym, ale też buduje grunt pod wiadomą i nieuniknioną konfrontację między dwoma uczniami reprezentującymi skrajnie odmienne światopoglądy. To schemat później dość powszechny w mandze, przy tej okazji ukazany w wyjątkowo prosty i przejmujący sposób. Widać wyraźnie, że Mashima ma głowę pełną pomysłów i potrafi przelać je na papier tak, by zainteresować nawet nieskomplikowanym schematem.
Okładka polskiego wydania, podobnie zresztą jak oryginału, bez skrępowania zapowiada pojedynki mające miejsce w serii, podobnie jak openingi w anime potrafiły zawczasu ujawnić istotne szczegóły walk. Nie jest to trend, za którym szczególnie przepadam, ale pojedyncza kartka papieru nie ujawnia przynajmniej tak wiele, co zbiór kilkusekundowych migawek, a wiadomo, że w sprawie obwoluty ostateczna decyzja należy do strony japońskiej.
Studio JG wciąż pozytywnie mnie zaskakuje, jeśli chodzi o utrzymywanie równego poziomu wydania przy tak intensywnym tempie ukazywania się tomików. Piąta odsłona prezentuje się na półce równie schludnie co poprzednie i wciąż unika znaczących potknięć technicznych. W recenzowanym egzemplarzu jedynym potencjalnie problematycznym aspektem była bliskość krawędzi strony w przypadku paru dymków, choćby na stronie 40 i 58, pozostawiająca drukarni niewielki margines (nomen omen) błędu na przycięcie. Tym razem tekst zmieścił się na styk, ale to zawsze kwestia pod rozwagę, o ile oczywiście oryginał daje możliwość dostosowania tekstu. Najważniejsza pozostaje wciąż zawartość dymków, a do tej nie sposób się szczerze przyczepić.
Jako materiały dodatkowe zaserwowano tym razem grafikę Hiro Mashimy oznaczoną jako kolorowankę (ciekawe, ilu fanów upiększa w ten sposób swoje mangi), zbiór rysunków japońskich czytelników, umieszczony w stylizowanej, zgrabnej galerii, pogadanki w gildii i słowo od autora, przez co tłumaczka postanowiła dodać swoje trzy grosze w kolejnym tomie.