Fairy Tail
Recenzja
Jak słusznie zauważa Hiro Mashima, dwadzieścia tomów mangi zleciało błyskawicznie. Magowie Fairy Tail powstrzymali w tym czasie dziesiątki niegodziwych przeciwników, uratowali (i nieco zdemolowali) liczne miasta i mniejsze osady, ocalili świat, a przynajmniej jego część, i zdążyli przy okazji pobić się między sobą. Tym razem za ich sprawą, przy znaczącej pomocy członków innych gildii, udaje się zniszczyć Nirvanę i ocalić Cait Shelter przed straszliwym losem. Triumf zakłócają jednak smutne wydarzenia. Towarzysz Erzy, który stracił pamięć, ale przyczynił się ostatecznie do pokonania Oración Seis, zostaje pojmany przez Radę za swe dawne zbrodnie. Wstawiennictwo bohaterów na niewiele się zdaje, a może nawet zaszkodzić, tak więc Titania interweniuje, by zapobiec dodatkowym komplikacjom. Jakby tego było mało, okazuje się, że Cait Shelter nie jest organizacją, za którą uchodzi. Dawny dom Wendy kryje mroczne tajemnice, których młoda dziewczyna była do tej pory nieświadoma. Gorzka prawda oznacza, iż będzie zmuszona opuścić kamratów i poszukać nowego miejsca, w którym mogłaby zapuścić korzenie. Jedynym pozytywnym aspektem wydaje się fakt, iż Fairy Tail nie ma nic przeciwko włączeniu jej w swoje szeregi.
W dalszej części historii autor przypomina sobie o wątku smoków, przedstawionym czytelnikom na samym początku, a następnie porzuconym na dłuższy czas. Staje się to okazją do zaprezentowania najsilniejszego maga Fairy Tail, przybyłego z dalekiej podroży w celu wykonania niezwykle trudnej misji, a także kilku ciekawych rozwiązań architektonicznych miasta Magnolia. Daje również nadzieję, że Mashima nie zaplątał się zupełnie w wątkach pobocznych. Przynajmniej na razie trzeba będzie odłożyć marzenia na bok, albowiem pod koniec dwudziestego tomu z zaskoczenia pojawiają się informacje o nowym świecie i fenomenie, który spowoduje chwilowe połączenie go z obecnym. Czas szykować się na postawioną do góry nogami przygodę, w której spotkają się dwie skrajności, co doprowadzi do całej masy zabawnych sytuacji. Nie jest to może najinteligentniejszy wątek mangi, ale po poważnym i dość oklepanym fabularnie epizodzie z Nirvaną stanowi przyzwoite urozmaicenie. Nieco więcej opowiem o nim w recenzji kolejnego tomu, by nie psuć niespodzianki, ale już teraz mogę zdradzić, że będzie on dotyczył między innymi przeszłości Happy’ego, ulubionego latającego kota wielu fanów.
Jak zawsze przyjemnie spogląda się na polskie wydanie z tłumaczeniem dobrej jakości, elegancką okładką z lekko wypukłym tekstem, dokładnie przyciętymi stronami i wyraźnym drukiem. Na fanów dodatkowej zawartości czekają zwyczajowe pogadanki bohaterek (w nieco innym miejscu, i tym razem, o dziwo, nie odpowiadające na żadne konkretne pytania), galeria artystyczna i słowo od autora, w którym jak zawsze przyznaje się on do wymyślania wszystkiego na poczekaniu. Być może właśnie dlatego dopiero po dwudziestu tomach przypomniał sobie, jaki był na początku najważniejszy wątek komiksu. Paradoksalnie, przynajmniej dzięki temu, w odróżnieniu od przygód pewnego pirata w kapeluszu czy ninja o blond włosach, nie musimy na każdym kroku słuchać tych samych deklaracji bohaterów. I choćby z tego względu warto przeboleć zapominalstwo Mashimy.