Fairy Tail
Recenzja
Do aktywacji Pałacu Boga Piorunów i zniszczenia miasta pozostały zaledwie minuty. Członkom Fairy Tail udało się pokonać przyboczną straż Laxusa, to jednak wciąż za mało, by wyłączyć system zagrażający nie tylko magom, ale i niewinnym mieszkańcom. Na pole bitwy przybywa z odsieczą Mistgun, ale na skutek zaskakujących okoliczności zostaje zmuszony do odwrotu i pozostawienia spraw w rękach Natsu i Erzy. Titania, wychodząc z założenia, że pokonanie przeciwnika w krótkim czasie, który pozostał, jest niemożliwe, postanawia z narażeniem własnego życia zniszczyć unoszące się na miastem lacrimy. Urządzenia chronione są magią żywej więzi – ktokolwiek spróbuje je uszkodzić, sam naraża się na śmierć. Odwaga Erzy nie pozostaje bez odzewu. Pozostali trzymający się jeszcze na nogach członkowie gildii dołączają do towarzyszki, by we wręcz samobójczej misji uratować rzesze niewinnych istnień.
Tymczasem pojedynek Natsu i Laxusa okazuje się dla młodego Zabójcy Smoków nie lada wyzwaniem. Rywal dorównuje głównemu bohaterowi siłą i motywacją, a zwycięstwo powoli się oddala. Wtem pojawia się niespodziewany sojusznik, który pomaga wyrównać szanse. Co prawda walka dwóch na jednego nie jest szczytem marzeń Natsu, ale zważywszy na okoliczności, zdaje się jedynym możliwym rozwiązaniem.
Klasyczny w shounenach wątek wewnętrznego konfliktu w ramach organizacji zrzeszającej bohaterów zmierza ku końcowi z zadowalającym rezultatem. Autor nie silił się na przesadną oryginalność przedstawienia tematu, ale wplótł przy okazji kilka interesujących i znamiennych faktów, a także pozwolił wykazać się mniej eksponowanym do tej pory postaciom. Tomik urywa się w kulminacyjnym momencie, dzięki czemu kolejny będzie mógł się rozpocząć już nieco spokojniej. Pozostało sporo wolnych stron, tak więc Mashima dorzucił krótką opowieść z czasów młodości Natsu i spółki, wyjaśniającą, skąd się wziął Happy (chociaż geneza skrzydlatych kotów jako gatunku wciąż pozostaje tajemnicą). Zmieściło się również interesujące posłowie, krytycznie podchodzące do nastawionego na zysk środowiska wydawnictw mangowych, pogadanki Miry i Lucy, jak zawsze analizujące ciekawe spostrzeżenia czytelników, oraz galeria prac fanów.
Wydanie polskie stoi na sprawdzonym poziomie, choć tym razem ze względu na mnogość użytych zaklęć tłumaczka miała utrudnione zadanie. Granica między dobrym stylem a kiczem jest wyjątkowo cienka, jednak uważam, że udało się wybrnąć z trudnej sytuacji obronną ręką. Nawet „Krwawy lotos: Ogniste ostrze eksplozji” nie brzmi źle, choć nie jestem w stanie dostroić się do umysłu autora w momencie, w którym wpadał na pomysł równie rozbudowanej i pompatycznej nazwy jednego z czarów. Jak zawsze najlepiej nie zagłębiać się w lingwistyczne niuanse shounenów, a jedynie cieszyć dynamiczną, wciągającą akcją.