Fairy Tail
Recenzja
Do uderzenia Etherionu w wyspę, na której przebywają magowie z Fairy Tail, pozostały zaledwie minuty. Zabójcy gildii Zakonu Czaszki zostali w większości pokonani, jednakże główny czarny charakter wciąż ma się dobrze i nie zamierza składać broni. Sytuacja wydaje się beznadziejna, gdyż nawet jeśli Erza lub któryś z jej kamratów powstrzymają przeciwnika w tak krótkim czasie, ewakuowanie się z wieży najprawdopodobniej nie wchodzi już w rachubę.
Hiro Mashima w posłowiu wspomina, że cały zakończony w tym tomie wątek systemu R powstawał jako pretekst do narysowania dwóch konkretnych scen. Przeanalizowawszy całą historię pod tym kątem, muszę przyznać, że autor nie potraktował jej po macoszemu, byle tylko zabrać się wreszcie za pracę nad upragnionym fragmentem, ale stworzył solidne podstawy poczynań poszczególnych postaci. Nie nazwałbym pomysłu szczególnie odkrywczym ani zaskakującym, jednakże odpowiednie dawkowanie dramatyzmu i dodatkowa tragiczna scena mająca miejsce w tym tomie sprawiają, że nawet ograny schemat czyta się z zainteresowaniem. Klimat wkraczającej w moment kulminacyjny historii podkreśla dodatkowo znacznie stonowany i o wiele rzadszy dowcip. Niebezpieczeństwo i powaga sytuacji są o wiele bardziej namacalne niż w dotychczasowym tomach.
Element bitewny tomiku również prezentuje się interesująco. Po stosunkowo szybkim i oczywistym rozstrzygnięciu potyczki między Erzą a Ikarugą bohaterowie przystępują do konfrontacji z samym Gèrardem, która to walka opiera się raczej na pomysłowości i wykorzystaniu sprzyjających okoliczności niż siłowaniu się na moc magiczną. Magowie z Fairy Tail słyną z niekonwencjonalnego podejścia do walki i wykorzystywania środków, o których ich wrogowie nawet by nie pomyśleli, przynajmniej na tym etapie mangi. Oglądanie, jak Natsu swą wrodzoną skłonność do demolowania otoczenia zamienia w taktyczną przewagę, to prawdziwa frajda i znak, że Mashima podchodzi do swego dzieła z dystansem, potrafiąc karykaturalne przywary postaci zamieniać w przydatne cechy.
Jak zawsze nie brakuje dodatkowych materiałów urozmaicających lekturę. Dodatki obejmują między innymi krótką relację z konwentu w San Diego i pogadanki o glidii, w których autor zręcznie znajduje odpowiedzi na podejrzanie nielogiczne drobiazgi zauważone przez czytelników we wcześniejszych tomach i odpowiada na pytania, których się zapewne nawet nie spodziewał. Czytelnik ma również okazję dowiedzieć się, że wiele elementów aktualnego wątku nawiązuje do poprzedniej mangi Mashimy, Rave Master. Pojawia się również kilka słów od tłumaczki, tym razem raczej bez zaskakujących ciekawostek, ale objaśniających niuanse wyboru imion i nazw zaklęć, nierzadko układanych według określonego klucza.
Polskie wydanie jakie jest, każdy zobaczy. Nie będę rozpisywał się o zwyczajowych zaletach serii w odsłonie Studia JG i ograniczę się do stwierdzenia, że do tej pory nie mam żadnych podstaw, by uważać, że tom trzynasty będzie pod tym względem szczególnie pechowy.