Fairy Tail
Recenzja
Egzamin na Wyspie Niebiańskiego Wilka rozkręca się na dobre. Pierwszy etap, polegający na przebyciu niebezpiecznej ścieżki do celu i stoczeniu walki z uznanym magiem lub innymi uczestnikami testu, przebiega bez zakłóceń, choć niektórzy nie mają szczęścia w doborze oponentów. Natsu i Happy trafiają na samego Gildartsa, i choć wynik wydaje się z góry przesądzony, a młody mag w zasadzie już na starcie mógłby pakować się do domu, odkładając marzenia na kolejny rok, to determinacji odmówić mu nie sposób. Po zaciekłym boju, sztuczkach wszelakich i tytanicznym wysiłku Natsu udaje się zmusić przeciwnika do… przesunięcia się, co paradoksalnie jest największym sukcesem w historii ich dotychczasowych starć. Ostatecznie okazuje się, że do przejścia etapu potrzebne jest coś więcej niż brutalna siła, i sytuacja kończy się w sposób zaskakujący.
Również inni członkowie Fairy Tail nie mają łatwo. Erza i Mira nie zamierzają stosować wobec egzaminowanych towarzyszy taryfy ulgowej, a i starcia pomiędzy poszczególnymi kandydatami do łatwych nie należą, gdyż każdemu tak samo zależy na awansie. Tylko jedna szczęśliwa para na tym etapie otrzymuje darmową przepustkę bez konieczności narażania się na nieprzyjemności, w myśl zasady, że najlepszym również szczęście musi sprzyjać. Wydawać by się mogło, że gildia wreszcie może cieszyć się chwilą spokoju i oddechu od zwyczajowych konfliktów i ratowania świata.
Idylliczne chwile przerywa pojawienie się na wyspie samotnego nieznajomego. Ponury jegomość snuje się po okolicy, a choć nie wygląda na groźnego, wszystko wokół niego najzwyczajniej w świecie ginie. Ptaki spadają z drzew, te zaś usychają wraz z pozostałą roślinnością. Podejrzany typ wydaje się znać Natsu, ale nikt z Fairy Tail nie wie, kim jest i skąd wziął się na świętej dla nich wyspie. Taką wiedzę mają tylko nieliczni, w tym członkowie mrocznej gildii Grimoire Heart, którzy nadciągają na swym latającym statku.
Tom dwudziesty piąty zawiera kilka interesujących zwrotów akcji następujących niemal jeden po drugim. Ujawnienie magom Fairy Tail tożsamości przybysza, który straszy na okładce niebieską karnacją, jest już wystarczającym zaskoczeniem, ale to jeszcze nie wszystko. Gajiru ma wyjątkowo ciężką przeprawę z szeregowymi członkami Grimoire Heart, co zwiastuje dla reszty nie lada kłopoty. Jakby tego było mało, wciąż niepewna jest tożsamość Mesta, który wybrał się na wyspę wraz z Wendy i wobec którego jej kocia towarzyszka miała wcześniej złe przeczucia. Zapowiada się potężne zamieszanie oraz historia, która nie tylko ma drugie dno, ale też o wiele ciekawszych antagonistów niż w kilku poprzednich wątkach. Fani bitew będą musieli poczekać na najbardziej efektowną część, jednakże autorowi udało się wykreować atmosferę wyczekiwania w napięciu na kolejne rozdziały, a to sztuka, która w moim mniemaniu szwankowała już od motywu Nirwany, wiele tomów wcześniej.
Jak sam mangaka wspomina w posłowiu, tym razem nie pojawiło się zbyt wiele materiałów dodatkowych. Napakowany treścią wstęp nie pozostawia na nie miejsca, więc oprócz galerii rysunków i wspomnianego posłowia w tomie nie znalazły się nawet regularne pogadanki. Na szczęście skwapliwie wykorzystała to tłumaczka, która na trzech stronach rozwodzi się nad zawiłościami przekładu zaklęć i imion bohaterów, a także rozmaitymi innymi ciekawostkami językowymi, o których zawsze przyjemnie się dowiedzieć i które wnoszą dodatkowy element zrozumienia niuansów lektury.