Fairy Tail
Recenzja
Uporawszy się z kolejnym zagrożeniem, magowie Fairy Tail wracają do domu, mając w planach między innymi zasłużony odpoczynek. Zniszczona w wyniku wcześniejszych wydarzeń siedziba gildii jest już odbudowana i prezentuje się bardziej okazale niż do tej pory – nie zabrakło nawet sklepu z pamiątkami dla gości. Poza nowościami architektonicznymi zwycięską drużynę czekają także zmiany personalne. Do najbardziej nieobliczalnego stowarzyszenia magów w całym Fiore przyłączają się dawni wrogowie – Lluvia i… Gajiru. O ile obecność samozwańczej dziewczyny Graya nie powoduje sensacji, o tyle kolejny zabójca smoków, który wcześniej skatował kilku członków Fairy Tail, przyjęty zostaje chłodno, by nie rzec – wrogo. Nowe porządki nie przypadają do gustu przede wszystkim wnukowi mistrza Makarova, Laxusowi, w którego głowie powoli kiełkuje plan przejęcia kontroli nad gildią i zamiana jej z chaotycznej, nieco beztroskiej i pełnej ideałów organizacji w sprawnie działającą machinę, przed którą drżeć będą zarówno wrogowie, jak i postronni.
W niemal każdym szanującym się shounenie w pewnym momencie pojawia się motyw bratobójczej walki wynikającej z rozbieżności poglądów. Mashima na ów pomysł wpadł przypadkiem, do czego przyznaje się bez ogródek, co nie przeszkodziło mu w stworzeniu ciekawego, pełnego zwrotów akcji wątku, nieodbiegającego od gatunkowych standardów, ale wciągającego ze względu na dobór pojedynków i kilka ukrytych smaczków, których znaczenie zrozumiałe stanie się dopiero po wielu tomach. W większości są to decyzje podejmowane spontanicznie w wyniku nagłego przypływu inspiracji, ale układające się w spójną całość. Co ciekawe, w wersji mangowej o wiele bardziej rzucają się w oczy, choć być może przemawia przeze mnie znajomość serialu i, co za tym idzie, dalszego rozwoju wypadków.
Trzynasty tom nie okazuje się dla mangi pechowy, choć ze względu na dopiero rozpoczynający się wątek miłośnicy potyczek będą musieli obejść się smakiem. Autor dopiero w ostatnich rozdziałach przedstawia zmagania mniej znanych postaci, na najciekawsze każąc jeszcze poczekać, a także w mało oryginalny, ale skuteczny sposób wyłącza z akcji kilku silniejszych magów, którzy mogliby zbyt szybko przechylić szalę zwycięstwa na jedną ze stron. Nie brak za to komedii, retrospekcji, wzruszających chwil i wszelkiego rodzaju innych wypełniaczy pojawiających się zazwyczaj pomiędzy dłuższymi historiami. Jest ich tak wiele, że tym razem wśród materiałów dodatkowych ledwie starczyło miejsca na zwyczajową galerię prac i posłowie autora ujawniającego kulisy powstawania tomiku i po raz kolejny przyznającego się otwarcie do niczym nieskrępowanego oportunizmu i braku planowania własnej twórczości.
Studio JG tradycyjnie wydało komiks na dobrym poziomie i nie sądzę, by wielu czytelników dopatrzyło się czegokolwiek, co można by w ich mniemaniu wyraźnie poprawić. Mimo obfitości angielskich napisów (a pozwolę sobie przypomnieć, że Mashima celowo używa tego języka jako urzędowego w stworzonym przez siebie uniwersum) nie wypatrzyłem przypadkowo przetłumaczonych tekstów ani też innych wpadek, o które łatwo, gdy chcieć konsekwentnie trzymać się tego zamysłu. Dialogi jak zwykle cieszą lekkością, która przydaje się w świecie pełnym nadpobudliwych postaci i ekstremalnych emocji. Miło ze strony wydawnictwa, iż zdecydowało się przetłumaczyć także opisy szkiców budynku gildii umieszczone przez autora pod obwolutą. Dla czytelników, którzy podobnie jak ja są miłośnikami detali towarzyszących procesowi twórczemu, to z pewnością przyjemny dodatek.