Fairy Tail
Recenzja
Mam problem z siedemnastym tomem Fairy Tail. Nie dlatego, że mam coś do zarzucenia polskiemu wydaniu – pod tym względem wszystko prezentuje się jak należy, ale dlatego, że bohaterowie zamiast robić coś ciekawego, biegają po lesie. Gdy w wyniku sabotażu latający statek gildii Blue Pegasus się rozbija, a członkowie wyprawy przeciw mrocznym organizacjom magicznym orientują się, że wpadli w zasadzkę, sytuacja staje się chaotyczna. Ich wrogowie, Oración Seis, szukają w okolicy potężnego artefaktu, czy raczej miejsca o niewyobrażalnej mocy. Obecność Fairy Tail i innych oficjalnych gildii traktują jako niedogodność, przez co mimo przygniatającej przewagi nie usiłują ich całkowicie pokonać. Z kolei Natsu wraz z towarzyszami nie potrafi pozbierać się i opracować spójnego, konsekwentnego planu. W efekcie fabuła przypomina krzyżówkę berka i zabawy w chowanego w leśnych ostępach.
Tak bardzo „lubiana” przeze mnie Wendy zostaje porwana na samym początku, by dzięki swej leczniczej magii pomóc w realizacji niecnych planów mrocznych magów. Towarzysze zamierzają ją odbić i – co dla nich nietypowe – działają we w miarę skoordynowany sposób. Rozdzielają się na mniejsze grupy, by jak najszybciej przeczesać teren, co w teorii jest dobrym rozwiązaniem, jednakże jak wiadomo z horrorów, może być również początkiem nie lada kłopotów. Dla Mashimy to głównie prosty sposób na rozdzielenie bohaterów bez wymyślnych sztuczek fabularnych. Niestety, postaci jest zwyczajnie za dużo, a autor zbyt często przeskakuje z jednego miejsca w drugie, by wywołać zainteresowanie zbliżone do tego z poprzednich tomów. Ktoś się z kimś bije, potem ucieka, by dołączyć do nowej walki.
Najważniejsza potyczka, między Racerem a Grayem i Lyonem, jest też zwyczajnie nieciekawa. Niespotykane, wręcz dziwaczne moce magiczne, którymi dysponują magowie uniwersum Fairy Tail, to najczęściej ich atut, jednak zdolności Racera są nie tylko mało klimatyczne (przyzywanie motorów, i to jeszcze również dla przeciwnika!), ale i niepozbawione sprzeczności. O ile nie założyć, że to, co przedstawione jest na kartach komiksu, stanowi jedynie część jego repertuaru, to Mashima w pośpiechu nie do końca przemyślał sobie poszczególne sceny. W posłowiu rysownik tłumaczy, że faktycznie kluczowe decyzje podejmował jak zawsze bez planowania, co mści się nie tylko na konsekwencji w kreowaniu postaci, ale również powoduje, że znikąd pojawiają się znani wcześniej bohaterowie, ewidentnie wprowadzeni w celu przypodobania się ich fanom. Na przestrzeni kolejnych rozdziałów sytuacja powoli ulegnie poprawie, jednak wstęp w siedemnastym tomie stanowi trudną do strawienia mieszankę dziesiątek niepowiązanych ze sobą pomysłów.
Czytelnicy na tropie wpadek ucieszą się z kilku ciekawostek umieszczonych w zwyczajowych pogadankach na końcu woluminu. Oprócz nich, galerii i posłowia nie pojawiły się tym razem żadne dodatkowe materiały, najpewniej dlatego, że wyplątanie się z fabularnego chaosu i wszystkich rozpoczętych motywów okazało się zadaniem bardziej karkołomnym, niż twórca przewidywał.
Choć marudzę i narzekam niczym stary tetryk, to wciąż stare, dobre Fairy Tail i chwilowy spadek formy nie zmienia mojej sympatii dla serii. Przed nami jeszcze mnóstwo interesujących wydarzeń, dlatego nawet gdy trafi się słabszy moment, warto zacisnąć zęby i wytrwać. Gwarantuję, że warto.