Oh! My Goddess
Recenzja
Na początku czterdziestego ósmego, ostatniego już tomu Oh! My Goddess dowiadujemy się, jak to się stało, że Urd w ogóle pojawiła się na świecie, skoro jej rodzice nie przeszli przez Bramę Sądu i mieli się już więcej nie spotkać. Niestety, wyjaśnienie nie jest tak intrygujące, jak się spodziewałam, zapewne przez skrótowy i zagmatwany sposób prezentacji. Dzięki temu możemy zobaczyć kilka póz i min Hild, która umie skupić na sobie uwagę otoczenia. To wszystko i jeszcze więcej znajdziemy w pierwszym rozdziale. Resztę tomiku zajmuje powrót ekipy ze świata demonów na Ziemię i ceremonia ślubna.
Anzus oficjalnie ogłasza, że Belldandy i Keiichi są gotowi do złożenia przysięgi, zezwala także na użycie ceremonialnych strojów. Radość ustępuje miejsca pośpiechowi, gdy okazuje się, że przejście między światami wkrótce się zamknie i zostało bardzo mało czasu. Z pomocą przychodzi przerobiony i ulepszony przez Skuld Glühendes Herz. Pozostałe na Ziemi boginki Peorth i Lind również zauważają, co się dzieje, i postanawiają zrobić wszystko, by zapobiec nieszczęściu. Wątek powrotu poprowadzony został dynamicznie i wciągająco. Wprawdzie od początku wiadomo, że ekipie uda się wydostać, jednak nie przeszkadza to w lekturze i cieszeniu się smaczkami i zwrotami akcji. Na deser czeka nas jeszcze ceremonia ślubna Keiichiego i Belldandy, bardzo uroczysta, z ciekawym tekstem przysięgi, ale niepozbawiona elementów humorystycznych. Pojawiają się na niej wszystkie najważniejsze postacie ze świata niebiańskiego i demonicznego.
Jakość wydania nie uległa zmianie i nie spotyka nas pod tym względem żadna niespodzianka na sam finał. Tomik liczy 152 strony i zawiera sześć rozdziałów. Na końcu, przed stopką redakcyjną, znajduje się jednostronicowe posłowie autora, w którym wspomina on, że tworzył tę serię 25 lat. Niewiele mniej czasu potrzebowała ona, żeby w całości ukazać się na polskim rynku. Naprawdę się cieszę, że ta urocza, ciepła, pełna humoru i sympatycznych postaci, dobrze narysowana historia mimo dziesięcioletniej przerwy w cyklu wydawniczym szczęśliwie dobrnęła do końca. Można poczuć rozczarowanie, że z okazji finału opowieści autor nie pokusił się o żadne dodatki czy też epilog, opisujący, co się działo z bohaterami po ślubie. Ale do braku bonusów czytelnicy zdążyli się już zapewne przyzwyczaić. Obwoluta ostatniego tomu wyjątkowo cieszy oczy, ponieważ przedstawia Belldandy w pięknej, bogatej w detale sukni ślubnej, narysowaną z ciekawej perspektywy, oraz Keiichiego w normalnym fraku (a nie w tym, w czym przyszło mu faktycznie wystąpić).