Oh! My Goddess
Recenzja
Belldandy, Urd i Skuld wraz z Keiichim dosiadającym Glühendes Herza – miotły pożyczonej od Hild, przekraczają bramę do świata demonów. Żadne z nich nie wie, co ich tam czeka i jakie przeszkody będą musieli pokonać, zanim dotrą do Hagall. Podróż umila bohaterom rozmowa na temat krocza. Niby ręce opadają, ale usta same rozciągają się w głupawym uśmiechu przy lekturze tego fragmentu. W końcu docierają do zaopatrzonych w podejrzany przycisk zamkniętych drzwi. Za nimi czeka bezimienna jak na razie podwładna Hagall. Wyjaśnia im, że na ich drodze będą się pojawiać kolejne bramy, które oczywiście należy otworzyć, żeby przejść dalej. Klucz do pierwszej dostają w prezencie. Za nią czeka na nich pierwszy przeciwnik. To Arcyczarna Halval, władająca tzw. prawdziwą ciemnością. Spowija całe pomieszczenie, w którym toczy się walka, nieprzeniknionym mrokiem, sprawiając, iż światło w tym miejscu przestaje istnieć. Nie dość, że jej przeciwnicy niczego nie widzą, a ich wzrok nie jest w stanie przyzwyczaić się do panujących warunków nawet z czasem, to jeszcze okazuje się, że urządzenia i większość zaklęć po prostu nie działają. Wraz z rozwojem sytuacji na jak wychodzą coraz to nowe fakty na temat zdolności Halval, która zaczyna się wydawać przeciwnikiem nie do pokonania. Jednak Belldandy z nieoczekiwaną pomocą Glühendes Herza cały czas dzielnie broni siebie i bliskich. Na szczęście Keiichi nagle wpada na pomysł, jak przejść od defensywy do ataku.
Większość tomu czterdziestego Oh! My Goddess zajmuje walka z Halval. Pojedynek nie jest może specjalnie widowiskowy, bohaterowie nie okładają się potężnymi zaklęciami czy technikami, ale to bardziej gra psychologiczna: poszukiwanie słabych stron przeciwnika i wyczekiwanie na odpowiedni moment do zadania ciosu. A wszystko to w wyjątkowej scenerii nieprzeniknionej ciemności, zobrazowanej przez smoliście czarne tło w większości kadrów. Wynik starcia poznamy zapewne w kolejnym tomie. Już się nie mogę doczekać.
Tom czterdziesty może zaskoczyć czytelnika na różne sposoby. Poczynając od ilustracji na przodzie obwoluty, przedstawiającej Belldandy wygiętą w dziwnej pozie na tle kuli ziemskiej (gdy pierwszy raz wzięłam tomik do ręki miałam problem z ustaleniem, gdzie jest góra, a gdzie dół), poprzez zaskakujący dodatek wewnątrz, po raczej niespotykane rozwiązanie zastosowane z tyłu obwoluty, gdyż aby zobaczyć umieszczony tam obrazek w całej okazałości, należy rozprostować skrzydełko. Dzięki temu można podziwiać bujne kształty Hagall, która prawdopodobnie nie zostanie władczynią demonów, za to ma szansę stać się królową fanserwisu mangi Oh! My Goddess. Snuciu takich rozważań sprzyja dodatkowo jej poza ze strony 89. Wspomnianym wyżej dodatkiem, znajdującym się po stronie tytułowej i spisie treści z okazji wydania czterdziestego tomu jest kompletna lista postaci. Zawiera ona poza przedstawieniem głównych bohaterów, czyli sióstr boginek i Keiichiego, 174 pozycje zaopatrzone w mały portret, kilka zdań charakterystyki i wskazanie rozdziału pierwszego pojawienia się oraz przydziału do jednej z czterech kategorii: ród boski, ród diabelski, ludzie czy inne istoty. Niestety druk w opisach sprawia wrażenie rozmytego i jest miejscami niewyraźny, a jedna ze stron pozbawiona została wewnętrznego marginesu, przez co trzeba mocno rozgiąć tomik, żeby przeczytać fragmenty przy środku. Dodatkowo nie wiedzieć czemu sempaj Otaki został nagle Ootakim. Na końcu tomu znalazło się miejsce na słowo od autora, szóstą, wyjątkowo długą, bo aż piętnastostronicową część jego komentarzy i fragmentów listów od czytelników, stopkę redakcyjną i zapowiedź następnej części. Niestety ani okazja, ani długość nie sprawiły, że ten zbiór stał się ciekawszy i strawniejszy do czytania. A już miałam nadzieję, że zniknął na dobre w poprzednim tomie. Z kwestii technicznych zastanawia mnie jeszcze sformułowanie użyte w stosunku do Glühendes Herza na stronie 113: „Zaraz stracisz przytomność z tego wewnętrznego rozedrgania!”. Wprawdzie nie chodzi o tradycyjny sprzęt domowy, ale o istotę myślącą i obdarzoną własną wolą, ale mimo wszystko nie wiem, jakim cudem miałaby ona tracić przytomność. To w sumie tylko jeden, niewielki zgrzyt, którego doświadczyłam w trakcie lektury głównej historii.