Oh! My Goddess
Recenzja
Walka, która rozgorzała po tym, jak w poprzednim tomie Marler do spółki z Urd uruchomiły Program Ostatecznej Zagłady trwa nadal – ważą się losy świata i okolic. Czy boginki zdołają ocalić Ziemię przed zniszczeniem? I jakie będą koszty zwycięstwa? Dowiecie się z tego tomu.
Szczerze mówiąc, zawiodłem się na tym akurat tomiku. Jest on bowiem zdominowany przez dramatyczny pojedynek pomiędzy Belldandy a Programem Ostatecznej Zagłady, od którego wyniku zależą losy świata. Otrzymujemy więc dość typową siekankę (co gorsza, niezbyt ciekawą), przyozdobioną dodatkowo kiczowatymi, przesłodzonymi wypowiedziami na temat miłości i sprawiedliwości, padającymi z ust naszej boginki. Na szczęście starcie zabiera tylko (aż?) połowę objętości tomu, a pozostała część utrzymana jest już w bardziej typowej dla tej mangi konwencji.
Stronie technicznej i jakości wydania nie można absolutnie niczego zarzucić. Wręcz przeciwnie: utrzymuje się wysoki poziom poprzednich kilku, znów bowiem tomik zdobią zarówno kolorowe strony jak i estetyczny, biały papier.
W mojej opinii jest to jeden z mniej udanych tomów. Polecałbym go jedynie bardzo zagorzałym fanom boginek, którym zależy, by łatać dziury w kolekcji. Jego zakupu raczej nie należy doradzać osobom nie znającym serii, lub też nie uważającym jej za swój ulubiony tytuł.