Oh! My Goddess
Recenzja
W tomie 29 Oh! My Goddess zostanie rozstrzygnięty wyścig na miotłach, rozpoczęty w poprzednim woluminie. Kto wygra? Belldandy na String Fellow Myotwie, uchodzącej za najszybszą w całym niebie? Czy też Hild – władczyni świata demonów, dosiadająca słynnego w całym wszechświecie Glühendes Herza? Stawka jest wysoka, a obie drużyny chętne do rywalizacji i przeświadczone o zwycięstwie. Jeśli wygra szefowa piekieł, wszystkie boginki będą musiały wrócić do siebie. Jeśli zaś przegra, pomoże Welsperowi w jego problemach z sierścią. Wyścig wzbudza więc w bohaterach duże emocje, a sam jego przebieg został bardzo dobrze narysowany. Kadry charakteryzują się dynamizmem i łatwo pozwalają wyobrazić sobie prędkość osiąganą przez uczestniczki. Jednakże wydarzenia związane z pojedynkiem na miotłach nie są wbrew pozorom jedynym wątkiem w omawianym tomie. W drugiej części Urd przystępuje pod okiem Peorth do egzaminu na boginkę pierwszej klasy. Musi wykonać zadania wyznaczone przez Belldandy, która najlepiej zna mocne i słabe strony swojej siostry, w związku z czym odpowiednio wybierze problemy do rozwiązania. Nie wystarczy to jednak do zdania egzaminu. Końcowe zadanie zleca jej Peorth.
Tomik pod względem jakości wydania prezentuje się przyzwoicie. Wyróżnia go niemal kompletna numeracja stron. Nie znalazłam w nim natomiast błędów czy też literówek, w związku z czym nie musiałam korzystać z tego dobrodziejstwa. (Ile się czasem recenzent musi namęczyć, żeby wskazać, gdzie dokładnie znajduje się uchybienie, na które zwrócił uwagę!). Daje się zauważyć jedynie notoryczny brak kropki na końcu zdań oznajmujących. Trudno właściwie stwierdzić, co jest tego przyczyną, mimo iż zabieg ten powtarza się regularnie i konsekwentnie. J.P. Fantastica wprowadza nowy zwyczaj? Druk jest wyraźny i nasycony czernią, choć niekiedy ciemniejsze partie kadrów zlewają się ze sobą. Wolumin nie zawiera dodatków, chyba że do tej kategorii zaliczyć dwustronicową zapowiedź kolejnego tomu z rzucającym się w oczy, filozoficznie brzmiącym zdaniem: „Czym tak naprawdę jest szczęście?”. Nie czuję się tym specjalnie zawiedziona, nie brakuje mi ani przygód Mietka i miniboginek, ani wynurzeń autora. W tomiku znajduje się kolorowa strona tytułowa, wydrukowana na takim samym papierze jak reszta komiksu – podejrzewam, że wpłynęły na to czynniki ekonomiczne. Woluminy przedwznowieniowe miały na początku dwie kartki kredowego papieru, przez co stopka redakcyjna znajdowała się w innym miejscu niż obecnie, a kolorowe ilustracje z postaciami lepiej się prezentowały. Ale taki drobiazg tak naprawdę nie ma większego znaczenia. Liczy się to, że po dziesięciu latach znowu możemy cieszyć się kolejnymi tomami Oh! My Goddess – zabawnej, ciepłej i świetnie narysowanej serii wchodzącej po polsku.
Muszę przyznać, że podczas lektury pierwszego po wznowieniu tomu, czyli tego numer 28, zdałam sobie sprawę, iż właściwie niewiele już pamiętam z tego, co się wcześniej działo na kartach mangi, kojarzyłam jedynie ogólne założenia fabularne. Przeczytałam więc w tydzień poprzednie części, żeby sobie wszystko odświeżyć. Jeśli ktoś chciałby lepiej poznać tło bieżących wydarzeń, może sięgnąć po tomik 14, zawierający rozdziały o String Fellow Myotwie, 16 i 17, opisujące historię Welspera, czy 21, w którym po raz pierwszy pojawia się Hild. Zarówno wiernym, jak i nowym czytelnikom serii życzę przyjemnej lektury i nie przestaję żywić nadziei, iż Waneko pójdzie w ślady konkurencji i również postanowi wznowić niektóre swoje starsze tytuły.