Oh! My Goddess
Recenzja
Pierwszy rozdział trzydziestego piątego tomu Oh! My Goddess zamyka wątek przeprowadzki Sentarou. Jeśli ktoś liczył na romantyczne wyznania miłosne albo dramatyczne rozstanie, srogo się zawiedzie. W tej serii nie ma miejsca na tego typu pomysły. Głębsze uczucie manifestuje się poprzez patrzenie sobie w oczy, rumieńce, ewentualnie trzymanie się za ręce, a wszelkie zawirowania kończą się dobrze.
Kolejne cztery rozdziały poświęcone zostały aparatowi fotograficznemu Rolleiflex. Sempaje Tamiya i Otaki kupują go po okazyjnej cenie od Klubu Miłośników Antyków, gdyż jest zepsuty i nikt dotychczas nie potrafił go naprawić. Morisato dostaje „zaszczytne” zadanie zreperowania sprzętu. Pomaga mu w tym Belldandy. Okazuje się, że na aparacie ciąży swego rodzaju klątwa, jednak bohaterom w końcu udaje się wywołać znajdujący się w nim film. Ponieważ na kilku zdjęciach widać uroczą dziewczynę w berecie, Keiichi i Belldandy, zaintrygowani, postanawiają odszukać poprzedniego właściciela urządzenia. Cały wątek jest nostalgiczny, poprowadzony bardzo spokojnie i z małą ilością wstawek komediowych. To oczywiście kolejny zapychacz, ale i dowód na to, że autor po prostu lubi przeznaczać kolejne epizody swojej mangi na historie z wytworami ludzkiej myśli technicznej w tle. Ostatni rozdział poświęcony został Megumi Morisato – siostrze Keiichiego. Kolejny raz zrywa z nią chłopak, a ona upija się i przychodzi w takim stanie do domu brata, żeby zaproponować wspólną popijawę.
Jak łatwo policzyć, tomik zawiera sześć rozdziałów. Z ciekawości sprawdziłam, jak to się kształtowało we wcześniejszych częściach, i odkryłam, że jest to ósmy z kolei wolumin z dokładnie taką ich liczbą. Warto podkreślić, że bez problemu można znaleźć każdy rozdział, kierując się spisem treści, gdyż polskie wydanie charakteryzuje się niemal kompletną numeracją stron. Z oczywistych względów paginacji brakuje jedynie na ilustracjach tytułowych każdego z rozdziałów. Obwolutę recenzowanego tomu zdobi śliczna ilustracja przedstawiająca Belldandy w dynamicznej pozie, w stroju boginki, rzucającą zaklęcie. Bardzo podoba mi się sposób, w jaki autor rysuje stroje i włosy postaci, zwłaszcza kobiet. Cały czas przeszkadza mi jednak, że one praktycznie nie mają nosów. Na twarzach widać jedną, dwie kropki, czasami kreseczki w takim charakterze i nic więcej. W tomiku znajdują się dwa dodatki: jeden zamieszczony w środku, pt. Opowieść o niezwykłym aparacie, w którym przedstawiono historię aparatu Rolleiflex i jego zalety, a drugi na końcu. To druga część komentarzy Kosuke Fujishimy, czyli Comment archive. Rzecz nadal niezbyt ciekawa, będąca do tego ścianą dość drobnego tekstu.
Zakończenie tomiku zapowiada, że w następnej części na pewno nie będzie nudno i można się spodziewać przynajmniej jednej boskiej interwencji. Choć w sytuacji gdy Skuld planuje wziąć sprawy w swoje ręce, Urd na pewno nie pozostanie obojętna i też wtrąci swoje trzy grosze, a to zawsze gwarantuje dobrą zabawę dla czytelników.