Oh! My Goddess
Recenzja
Akcja w czterdziestym czwartym tomie Oh! My Goddess rozwija się dwutorowo. Obserwujemy starcie Belldandy i Keiichiego z Hagall oraz Urd i Skuld usiłujące zniszczyć urządzenie pochłaniające boską moc. Oba te wątki są dobrze poprowadzone, wciągające i ekscytujące. Elementy komediowe pojawiają się sporadycznie w postaci pojedynczych kadrów i krótkich wtrąceń, przez co nawet nie rozładowują napięcia, ale jak zawsze uprzyjemniają czytanie. Do tego wszystkie główne postacie mają okazję zaprezentować swoje możliwości i umiejętności, a nawet odkryć nowe pokłady mocy. Na szczęście nie pojawia się przy tym motyw poświęcenia siebie dla dobra innej osoby, ogółu czy wszechświata. Za to zastosowany został kolejny stosunkowo popularny i wyeksploatowany chwyt radzenia sobie z problemami i pokonywania przeciwności losu za pomocą siły miłości, czy to siostrzanej, czy między kobietą a mężczyzną. Nie jest to jednak w żaden sposób irytujące, nachalne czy wyrwane z kontekstu. Stanowi w przypadku tej mangi naturalną kolej rzeczy. Tomik zawiera kilka dodatkowych smaczków, takich jak: widok Urd przepełnionej mocą, wykonującej widowiskowe, sugestywnie przetłumaczone ataki, migawka z dzieciństwa Urd i Skuld, ognisty i przepełniony uczuciem pocałunek Belldandy i Keiichiego (wreszcie coś dla osób czekających na jakieś postępy tej pary) czy nagłe wkroczenie do akcji Hild. Choć muszę przyznać, że dla mnie i tak główną atrakcją pozostaje oglądanie Hagall w akcji: jej póz, stylu bycia i zachowań. Cały czas zachwycam się tą postacią.
O jakości wydania w przypadku tak długiej mangi, która powoli zbliża się do końca na naszym rynku, trudno napisać cokolwiek nowego. Od momentu wznowienia seria trzyma ten sam przyzwoity poziom. Nie razi uchybieniami, ale i specjalnie nie zachwyca. Na obwolutę trafiły wszystkie trzy siostry, choć pierwszoplanową rolę odgrywa umieszczona na przedzie Urd w dynamicznej i fanserwiśnej pozie, w trakcie wypowiadania zaklęcia zsyłającego pioruny. Mamy też okazję zobaczyć Hild w wersji chibi w kolorze oraz w pełnej krasie jako potężną władczynię demonów. Tomik zawiera siedem rozdziałów: trzy poświęcone zmaganiom Keiichiego i Belldandy, a cztery Urd i Skuld. Charakteryzuje się ponownie brakiem dodatków. Nie wyłapałam żadnych błędów.
Jestem ogromnie ciekawa, jak dalej potoczy się akcja, co autor jeszcze wymyślił, żeby zapełnić pozostałe tomy i w jaki sposób będzie przebiegać ostateczna konfrontacja Hild z Hagall oraz czy dowiemy się, co motywowało tę ostatnią do próby przejęcia władzy. Spodziewam się, że będzie dynamicznie, miejscami zabawnie, z dużą ilością interesujących ilustracji.