Oh! My Goddess
Recenzja
Tom siódmy powraca do konwencji krótkich, luźno ze sobą związanych epizodów, koncentrując się na życiu codziennym naszych bohaterów, ze szczególnym uwzględnieniem niezależnych od siebie głupich pomysłów Marler, Urd i Skuld. Za sprawą tej ostatniej na arenie pojawia się nowa postać – antydiabelski robot Stragenique, jedna z bardziej irytujących postaci, jakie ziemia nosiła.
Jeśli chodzi o scenariusz i tempo opowieści, to utrzymuje się on na znanym z poprzednich tomów poziomie. Na tym etapie opowieści ciepło i dobry humor jeszcze wystarczają, by lubić tą serię.
Jakość wydania ulega ponownej zmianie – w tym tomie znikają bowiem kolorowe strony, a całość (jeśli nie liczyć strony tytułowej) wydano na białym, dobrym papierze. W tym momencie można powiedzieć już śmiało, że styl autora się w pełni wyrobił i rysuje już na naprawdę wysokim, zaawansowanym poziomie. Wyeliminowano też większość błędów, które zdarzały się od czasu do czasu w rysunku pierwszych odcinków.
Generalnie tom polecam każdemu, kto polubił przygody boginek na tyle, że po sześciu tomach jeszcze mu się nie znudziły. Niemniej jednak seria jest już na tyle zaawansowana (tzn. występuje w niej już taki natłok postaci), że osoby dopiero zaczynające znajomość z nią mogą czuć się zagubione – więc nie polecałbym im zaczynać od tego wydania.