Bleach
Recenzja
W rozegranym według wszelkich kanonów gatunku shounen pojedynku Ichigo ściera się z Byakuyą. Obaj panowie prężą muskuły, prezentują wszystkie swoje możliwe techniki, ataki i inne cuda niewidy, wymieniają ciosy i uprzejmości, nie zapominają także porozmawiać na najróżniejsze tematy. Słowem, dzieje się między nimi dużo, tak dużo, że wszystkie inne wątki fabularne przedstawione w tym tomie schodzą na dalszy plan. Nawet jeśli wynik pojedynku jest łatwy do przewidzenia, to dzięki niewielkiej niespodziance i interwencji kogoś trzeciego, walka ta wypada nawet ciekawie.
Ale na niej zawartość dziewiętnastego tomu Bleach bynajmniej się nie kończy. Kubo Tite finalizuje spotkanie Yoruichi i Sui Feng, fundując nam dodatkowo reminiscencje poświęcone ich przeszłości i wyjaśniające po części tak gwałtowną reakcję obecnej szefowej Sił Karno‑Egzekucyjnych. Na ostatnich kilkunastu stronach z kolei obserwujemy działania Hitsugayi i Matsumoto, którzy docierają do Komnaty Czterdziestu Sześciu. Nie są tam jednak sami, gdyż w okolicy pojawiają się Kira, Hinamori oraz Gin, co wskazuje wyraźnie na to, że w kolejnym tomie zacznie powoli wyjaśniać się kwestia tego, co naprawdę działo się na Dworze Przeczystych Dusz.
No właśnie, dziewiętnasty tom to praktycznie sama walka. Dynamiczna akcja utrzymuje tempo z poprzedniego tomu, ale pozostaje nadzieja, że w dwudziestym zwolni ona choć trochę, ustępując miejsca fabule. Zwraca jednak uwagę, że rozpoczęty w osiemnastym tomie pojedynek wszechkapitana Yamamoto z Kyoraku i Ukitake został tu całkowicie pominięty. Oznaczać to może, że w kolejnym tomiku zobaczymy jego ciąg dalszy – choć być może zdarzy się coś, co go przerwie?
Okładkę tomu, zatytułowanego The Black Moon Rising, zdobi Ichigo, stając się tym samym pierwszą postacią, która pojawiła się na okładce Bleach po raz drugi. Tym, co jednak najbardziej rzuca się w oczy, jest dwadzieścia stron (od 64 do 83) w kolorze, na kredowym papierze. To bardzo miły dodatek, bo choć zwykle jestem przeciwnikiem drukowania komiksów na kredzie, w roli bonusu sprawdza się ona nieźle, zwłaszcza gdy idzie właśnie o kolor. Jest to zarazem jedyny dodatek, gdyż w tomiku dziewiętnastym brak innych – tym razem nie pojawiają się nawet wyjaśnienia tłumacza.