Bleach
Recenzja
W Bleachu nic nowego – ledwie skończyła się historyjka o odzyskiwaniu przez Ichigo mocy, a już zaczynają się nowe problemy. Coś lub ktoś sprawia, że drastycznie maleje liczba Hollowów. Na dodatek nie są one odsyłane, ale po prostu likwidowane, co zaburza równowagę pomiędzy światami. W tym samym czasie Ichigo zostaje zaatakowany przez nowego, przypominającego Arrancara przeciwnika, zaś do Soul Society przybywa grupa tajemniczych postaci, ogłaszających, że za kilka dni zostanie ono zniszczone.
Miałem po cichu nadzieję, że zakończenie wątku z Fullbringami da bohaterom Bleacha chwilę wytchnienia. Wychodzi jednak na to, że były to złudzenia, bo autor postanowił od razu przejść do kolejnego epizodu. Trochę szkoda, choć nie powinno to nawet zaskakiwać – taka już konwencja shounenów, gdzie postaci pozbawione supermocy są stopniowo spychane na coraz dalszy plan, aż w końcu zupełnie znikają. Kto bowiem z czytelników pamięta jeszcze Tatsuki albo rodzeństwo Ichigo, o jego kolegach i koleżankach z klasy nie wspominając?
Dzieje się tu dużo, a wydarzenia toczą się szybko. Trudno się oprzeć wrażeniu, że Kubo Tite robi to celowo, na zasadzie, „Wstęp mamy już odbębniony, a teraz niech się biją”. Tak to zresztą w praktyce wygląda i przyznam, że średnio mi odpowiada. Na plus policzyć mogę natomiast nowych wrogów. Choć to oczywiście królik z kapelusza, to jednak sensowniej wpasowany w fabułę niż całkowicie losowa ekipa z poprzedniej opowieści. Do tego dochodzą znani już Arrancarowie z Hueco Mundo, którzy tutaj powracają w nowej, nietypowej roli.
Jak na początek historii, nie ma tu szczególnych zaskoczeń. Wszystko na razie rozgrywa się przewidywalnie i nie wiem, czy w kolejnych tomach autor wymyśli coś, aby czytelnika poważnie zaskoczyć. Ciekawostką może być to, że nowi przeciwnicy, posługujący się pseudoniemieckim slangiem, nazywają się mianem „Wandenreich”, co w polskim przekładzie przetłumaczono jako „Niewidzialne imperium” – jest to sposób, w jaki określali się członkowie Ku Klux Klanu.
Nowa historia to także nowa konwencja graficzna okładek – tym razem wyraźnie przyciemnionych. Na ilustracji pojawia się nieznany jeszcze z imienia przywódca nowych przeciwników, który jednak, jak wynika z zapowiedzi na ostatnich stronach tego tomu, nie jest kimś zupełnie anonimowym. Na dokładniejsze informacje przyjdzie jednak poczekać.