Bleach
Recenzja
No to doczekaliśmy się finałowego tomu drugiej sagi Bleacha. Zdaniem fanów historia o Arrancarach, choć nie tak udana jak pierwsza, związana z ratowaniem Rukii, wciąż trzyma poziom. A jak wygląda przebieg finałowego starcia?
Przyznam, zaskoczyło mnie trochę, gdyż spodziewałem się pojedynku w stylu bliższym temu, co widzieliśmy w starciach Ichigo z Zarakim, Byakuyą czy Ulquiorrą. Tamte walki były w sumie dość podobne – za każdym razem mieliśmy porcję łomotu, skok na wyższy poziom, kolejną porcję łomotu, kolejny poziom i tak w koło Macieju, aż jeden z bohaterów przestawał wyrabiać. Tutaj autor poszedł w nieco inną stronę, dając Ichigo dopakowanie już na starcie, a potem tylko w samiutkim finale. To Aizen bawi się w kolejne transformacje, z których ta „motylkowa” szczerze mnie rozbawiła. A wynik walki? Cóż, skoro przed nami jeszcze kilkadziesiąt tomów, to nietrudno go przewidzieć, acz nic nie jest za darmo.
Co ciekawe, jak na finałową walkę, jest ona dosyć zwięzła – zajmuje gdzieś tak połowę czterdziestego ósmego tomu mangi. Kubo Tite zdążył jeszcze rzutem na taśmę zamknąć wątek Gina Ichimaru, będący całkiem udaną niespodzianką. Pewne zachowania tego bohatera nabrały teraz nieco więcej sensu. Wreszcie dostajemy, skrótowy, ale jednak, opis tego, jak kolejni bohaterowie zbierają się po zakończeniu bitwy o Karakurę i walk w Hueco Mundo. Przyznam, chciałbym, aby tego było trochę więcej. W zasadzie nie miałbym nic przeciwko całemu tomikowi poświęconemu tym wątkom, ale chyba nie ma na to niestety większych szans. Nie pokazano natomiast prawie zupełnie losu Arrancarów, z których owszem, spora część poszła do piachu, jednakże co najmniej pewien procent ocalał (tak przynajmniej można było wywnioskować). Jedna krótka scenka sugerować może, że jeszcze się pojawią. Kwestia Visoredów także pozostaje otwarta.
Powiedziałbym, że w tym momencie manga mogłaby się skończyć. Pozostawiłaby może czytelników z odrobiną niedosytu, ale to już zrozumiałe. Natomiast sytuacja w zakończeniu czterdziestego ósmego tomu jest wręcz idealna na finał – zło zostało pokonane, zagrożenie oddalone na co najmniej bezpieczny dystans czasowy, bohaterowie wrócili do siebie, światy normalny i paranormalny w pewien sposób oddzielono (przynajmniej w życiu głównego bohatera). Oczywiście wszystko zostało zrobione tak, żeby zaraz otworzyć kontynuację. Ale uważam, że autor mógł sobie zrobić nieco przerwy od Bleacha. Być może dzięki temu kolejne epizody nie spotkałyby się z tak ostrą krytyką fanów.
Na okładce pojawia się Aizen – co zrozumiałe. Zauważyłem z pewnym zaskoczeniem, że to dopiero drugi taki przypadek, bo po raz pierwszy widzieliśmy go w tym miejscu dosyć dawno, w tomie dwunastym. Jak na głównego złego to niespecjalne osiągnięcie, nieprawdaż? W tomiku nie ma też żadnych dodatkowych wyjaśnień ani przypisów od tłumacza.