Bleach
Recenzja
Nie będzie zapewne wyjątkową opinia, że po wątku związanym z ratowaniem Rukii, Bleach sukcesywnie traci na jakości. Jednak miło mi donieść, że autor nadal potrafi od czasu do czasu skoczyć na nieco wyższy poziom. Tomik trzydziesty szósty jest tego dobrym dowodem. To zdecydowanie jeden z lepszych fragmentów tej mangi, jakie czytałem.
Fabuła poprzedniego tomu została urwana dość dramatycznie, ale jeśli ktoś czekał na jej kontynuację, to spotka go zawód. Akcja cofa się bowiem o ponad sto lat, prezentując wydarzenia, które doprowadziły do poważnej roszady w szeregach Strażników Śmierci. Wszystko zaś zaczyna się od mianowania nowego kapitana dwunastego oddziału, którym okazuje się nie kto inny, tylko Kisuke Uruhara. Nie ma lekko, bo jego nowi podwładni, bardzo przywiązani do poprzedniej przełożonej, patrzą z ukosa na cokolwiek luzacko nastawionego do życia szefa. Nie wszyscy kapitanowie wydają się też w pełni popierać tę decyzję, a wicekapitan oddziału, Hiyori, na każdym kroku demonstruje, że uważa ten wybór za błąd. Na szczęście Uruhara ma kilka osób, które go wspierają. Należy do nich naturalnie Yoruichi, a także kapitan piątego oddziału, którym jest… Shinji Hirako.
Uruhara, mający własne, niekiedy kontrowersyjne pomysły, pewnie dałby sobie jakoś radę, ale jego proces aklimatyzacyjny przerywa afera związana ze znikaniem mieszkańców Soul Society, także Strażników Śmierci. Sprawą zajmuje się oddział dziewiąty, ale sytuacja nagle i niespodziewanie ulega pogorszeniu, zmuszając do interwencji najwyższe władze Dworu Przeczystych Dusz. Uważny czytelnik zapewne szybko dostrzeże, że całość jest intrygą uknutą przez bleachowego Sami‑Wiecie‑Kogo. Ale po co? Na wyjaśnienie przyjdzie czas.
Co jest największą zaletą tego tomu? Przede wszystkim wyjaśnienia. Dowiadujemy się, jak w szeregach Strażników Śmierci znalazł się Mayuri Kurotsuchi, kim byli znani nam z poprzednich tomów Visoredzi, jak Uruhara objął stanowisko itd. Dużo tu takich informacji, przez co tomik nie jest szczególnie dynamiczny, za to obfituje w dialogi. Nie brakuje tu także lżejszych tematów, choćby młodzieńczych relacji Yoruichi i Byakui (pamiętacie wzmiankę o berku podczas ich ponownego spotkania?). Spotkamy też dziecięce wersje kilku znanych nam już postaci. Wszystko jednak zmierza ku dramatycznemu finałowi, który rozpoczyna się na dobre pod koniec. Chociaż niektórych rzeczy można się domyślić, to jednak pewien jestem, że czytelników czeka co najmniej kilka niespodzianek. Tym, co tomik pokazuje bardzo wyraźnie, jest fakt, iż Bleach nie traci w sumie niczego, jeśli usunąć z niego głównych bohaterów. Mimo nieobecności Ichigo i spółki czyta się to naprawdę dobrze, a może i miejscami lepiej? Żeby nie było tak pięknie, przyczepię się do jednego – między opisanymi tu wydarzeniami a tymi znanymi z pozostałych tomów mangi minęło sto lat. Tymczasem w zachowaniu lwiej części obsady zupełnie tego nie widać, choć przeszli wszak w międzyczasie całkiem sporo. Wyłącznie ci, których widzimy tu jako dzieci, gdzieś tam dorośli i dojrzeli zarazem. No i Mayuri Kurotsuchi, zacny wyjątek, pokazujący, że jednak do pewnego stopnia ludzie się zmieniają.
Okładka z Shinjim jest bodaj jedną z lepszych, jakie miał Bleach, głównie za sprawą tego, że grafika na niej zawarta sprawia wrażenie kompletnej, a nie kawałka większej całości, jak to się zwykle Kubo Tite zdarza. Ułożenie słów tworzących tytuł jest tu także ciekawie rozwiązane. Tomik ten musiał być niełatwym wyzwaniem dla tłumacza. Czemu? Choć Bleach nie słynie z bogatego słownictwa, tym razem pojawił się problem z językiem bohaterów. Niektórzy z nich (głównie Hiyori) klną jak szewc, zaś to nieszczęsne +15 na okładce zmusza do maksymalnego ugrzeczniania ich kwestii. Prowadzi to do takich językowych dziwolągów‑kompromisów jak choćby „Może byś się nieco wkurnił?“ na stronie czterdziestej.
Ciekawostką jest zamieszczony tu kolejny już ranking najpopularniejszych postaci w Bleach, tym razem naprawdę interesujący. Nie zdradzając zbyt wiele, na pierwszym miejscu znalazła się postać spoza grona głównych bohaterów, zaś w pierwszej dziesiątce pojawiło się jeszcze kilka takich, których obecności nigdy bym się tam nie spodziewał. Zastanawiam się, czy japońscy fani po prostu nie strollowali tego rankingu, tak jak kiedyś w przypadku Code Geass, gdzie po ogłoszeniu przez twórców podobnego głosowania na pierwszym miejscu znalazł się Clovis.