Bleach
Recenzja
Przybycie Visoredów na pole walki na pewno poprawiło ogólną sytuację, co widać było już w poprzednim tomie. Ten jednak zaczyna się od ponownego spotkania Hisagiego z jego byłym kapitanem. Widać wyraźnie, że dla chłopaka to wciąż jest poważny problem, z którym nie potrafi sobie łatwo poradzić. Ale niestety, tomik nie kontynuuje tego wątku, szybko przeskakując do walki Visoredów i Strażników Śmierci z pozostałymi członkami Espady.
W tomie tym przyjdzie nam obserwować jeden z bardziej udanych pojedynków w Bleachu, mianowicie walkę Sui Feng, Omaedy i Hachigena z Barraganem. Jak dotąd bowiem pani kapitan nie szło szczególnie dobrze i nawet dołączenie tak potężnego sojusznika jak Hachigen nie wydaje się początkowo zapewniać powodzenie. Bo jak tu tłuc się z kimś, kogo w zasadzie nie można dotknąć, a kto niszczy wszystko, czego sam dotknie lub co wejdzie w kontakt z jego mocą? Ta walka pokazuje, że zdarzają się w Bleach pojedynki, gdzie intelekt do czegoś się przydaje. Jako ciekawostkę, otrzymujemy historię samego Barragana, który, jak się przekonamy, był już wcześniej nie byle kim.
Przyznam, że po tej walce kolejna, w której Love i Rose mierzą się ze Starrkiem, wypada niespecjalnie efektownie i w zasadzie mieści się w konwencji walenia mocami i kontrowania nimi kolejnych ataków. Nawet przyłączenie się do walki Shunsuia nie zmienia tej sytuacji. Może to brzmieć zabawnie, biorąc pod uwagę, że bronią Starrka jest pistolet, a nie miecz, jak w większości przypadków. Tradycyjnie już Kubo Tite funduje nam kilka słów o przeszłości tego bohatera, ale ciekawą bym tej historii nie nazwał. Z pewną ulgą przyjąłem zatem finał wątku Starrka, czekając na to, co będzie dalej…
I tu przyszło chyba największe rozczarowanie czterdziestego trzeciego tomu Bleach, czyli pojedynek Hitsugayi, Risy i Hiyori z Harribel. Liczyłem, że będzie to coś ciekawego, tymczasem wszystko zostało zamknięte na raptem kilku stronach, tak jakby Kubo Tite znudził się już walkami z Espadą i postanowił je zakończyć, nie troszcząc się o tę postać, która pozostała ostatnia w kolejce. Cóż, trochę szkoda, acz pewnie część czytelników nie mogła się doczekać finałowej walki z Aizenem i jego dwoma kumplami. To jednak materiał na kolejne tomiki. Niestety, wygląda na to, że skoro bohaterowie drugiego planu zrobili, co do nich należy, to teraz będą musieli ustąpić miejsca protagoniście, który właśnie leci na miejsce walki. Mam nadzieję, że przynajmniej walki z dwójką byłych kapitanów zostaną przedstawione nieco bardziej interesująco. Acz nie obraziłbym się za jakieś krótsze lub dłuższe interludium fabularne. Wiem, wiem, to nie ta manga…
Od dłuższego czasu na głównym planie fabularnym mamy walki w fałszywej Karakurze, tymczasem o tym, co dzieje się w Hueco Mundo, czytelnicy zapewne zdążyli już zapomnieć – ja zresztą też, bo gdy w końcówce tomu ktoś przypomniał sobie nagle o Ichigo, miałem reakcję typu: „A tak, tu gdzieś lata przecież taki jeden!”. Acz to i tak małe piwo w porównaniu z „ludzką” obsadą tej mangi, która kilka ładnych tomów temu całkowicie zniknęła z pola widzenia i zaczynam się obawiać, że zwyczajnie nie wróci, chyba że gdzieś tam na czwartym lub dalszym planie wydarzeń.
Na okładce pojawił się Barragan w ciekawszej postaci (którą swego czasu całkiem trafnie skomentował Aizen). Zauważyłem natomiast, że w tomie tym, chyba po raz pierwszy od początku mangi, nie pojawia się dodatek od tłumacza, a w końcu występuje tu sporo nowych zwrotów, choćby zaklęcia rzucane przez Hachigena.