Bleach
Recenzja
Ufff, to już koniec… W każdym razie, koniec najgorszego z wątków fabularnych, jakie do tej pory mieliśmy w Bleachu. Nie da się ukryć, że Saga o zaginionym przedstawicielu nie jest czymś, z czego Kubo Tite powinien być dumny. W dość zgodnej opinii fanów historia ta była nieporozumieniem, co poniekąd potwierdził sam autor, zamykając ją po zaledwie sześciu tomach. Nawet jeśli przyznamy, że stał za nią jakiś tam zamysł fabularny i miała ona swoje uzasadnienie, to wykonanie było dalekie od ideału, nawet jak na niezbyt przecież wysokie standardy mang shounen.
Większość pojedynków Strażników Śmierci z członkami Xcution dobiegła końca, a na placu boju zostało już tylko rodzeństwo Kuchiki. Byakuya w efektownym starciu mierzy się z Tsukishimą, zachowując się chwilami dość nietypowo jak na siebie. Walka Rukii z Riruką to bardziej żart – zresztą szybkość jej zakończenia pokazuje, że nawet autor nie traktował jej specjalnie serio. Wszystko zmierza do tego, aby Ichigo zaczął się wreszcie tłuc z Ginjou… I obowiązkowo wysłuchał mrocznych tajemnic, które tamten ma do wyjawienia.
Owe mroczne tajemnice nasuwały się zapewne większości czytelników gdzieś tak od początku mangi. Naturalnie, Ichigo twierdzi, że też o tym myślał – próżno jednak natrafić na ślady tego wątku w którymkolwiek z poprzednich tomów. Zresztą cały ten motyw wydaje się dość racjonalny i żadnej diaboliczności bym się w nim nie doszukiwał. Chyba jedyną faktyczną niespodzianką może być osoba, która stała za całą koncepcją. Cóż, jaka historia, taki finał, choć trzeba uczciwie przyznać, że najsympatyczniej wypada zakończenie rozgrywające się w Soul Society.
Można zadać sobie pytanie, co właściwie nie wyszło w Sadze o zaginionym przedstawicielu. Każdy, kto czytał choćby Jojo's Bizarre Adventures, wie, że można z powodzeniem skonstruować dobrą bijatykę, opierając się na dziwnych mocach – a te Kubo Tite niewątpliwie wymyślać potrafi. Szkopuł w tym, że gorzej mu wychodzą postacie – Fullbringerzy byli tak sztampowi, jak tylko to możliwe, nie wnosili też do historii żadnej nowej jakości. Walki z nimi były niemal identyczne z tymi, które widzieliśmy wcześniej, nie dano się nawet wykazać żadnemu z tych strażników, którzy wcześniej robili głównie za tło. Intryga nie wypadła przekonująco, a co gorsza, mam wrażenie, że autor zwyczajnie zmarnował szansę, jaką było stworzenie opowieści osadzonej w „ludzkich” realiach uniwersum Bleach, z istotnym udziałem bohaterów pozbawionych supermocy.
Na okładce pojawia się Rukia, dla której jest to dopiero drugi okładkowy występ w Bleachu. Na ostatniej stronie wydawca zapowiada początek ostatniej historii – Sagi o tysiącletniej wojnie. Czy wypadnie ona lepiej od zamkniętego właśnie wątku? Pozostaje nadzieja, że tak.