Bleach
Recenzja
Poprzedni tom niejako zapowiadał to, co wydarzy się w dwudziestym dziewiątym tomiku Bleach. Niespodzianki więc nie ma – czeka nas seria walk, które pewnie jeszcze trochę czasu zajmą. A fabuła? Ta chwilowo wzięła urlop macierzyński, który, miejmy nadzieję, zaowocuje jakimiś zmianami w mniej lub bardziej odległej przyszłości.
Wracając do meritum – poprzedni tom kończył się walką Ichigo z Dordonim, której ciąg dalszy i finał będziemy mogli obejrzeć tutaj. Autor bardzo się stara, aby w tym dość długim starciu zaskoczyć czymś czytelnika. Funduje więc nieoczekiwaną interwencję maleńkiej Nel, przypominając, że ona także jest Arrancarem. Dowiadujemy się też co nieco o podejściu Aizena do jego podwładnych. Niestety finał walki rozczarowuje, ale o tym niżej.
Druga z walk, obejmująca środkową część tomu, to pojedynek Ishidy z Cirucci Sanderwicci. Nic na to nie poradzę, panienka kojarzy mi się jednoznacznie z Koan z Sailor Moon. Żeby Isihida miał łatwiej, przyłącza się do niego Pesche, pokazując przy okazji, że też jakieś tam moce posiada. Niemniej samo starcie to tour de force ostatniego (?) z Quincych. W przebitkach obserwujemy zaś potyczki (wyłącznie słowne) Renjiego z Dondochakką.
Wreszcie trzecia z walk to konfrontacja Chada z Gantenbainne. Tu widzimy tylko preludium do właściwego pojedynku (jak można przypuszczać), niemniej fabularnie jest ono ciekawsze od dwóch opisanych wyżej przypadków, gdyż okazuje się, że moce Yasutory mają coś wspólnego ze zdolnościami Arrancarów. Ale co dokładnie? Tego na razie nie powiedziano, pozostaje nadzieja, że kolejne tomy coś wyjaśnią.
Niby dzieje się tutaj dużo, ale pod względem fabuły The Slashing Opera właściwie nic nie zmienia. Aizen nadal zachowuje się jak irytujący bubek z gatunku „Ja i tak wszystko przewidziałem”. Jeszcze bardziej może jednak drażnić przeniesiony niemal żywcem schemat z opowieści dla młodszych czytelników, polegający na tym, że bohaterom pozytywnym nie wolno zabijać. Było to poniekąd zrozumiałe w wątku Soul Society. Ale tutaj? Na litość, Ichigo nazabijał się już dość Hollowów, a w końcu Arrancary to nic innego, jak właśnie przetworzone Hollowy. Ba, pozostałym bohaterom zdarzało się już je uśmiercać – choćby Rukii w tomie dwudziestym trzecim. Niestety tu bohaterowie zachowują się debilnie wręcz honorowo, a autor im w tym pomaga.
Okładkę dwudziestego dziewiątego tomu zdobi wizerunek Cirucci – może zastanawiać, czemu nie Nel, która od poprzedniego tomu wydaje się coraz istotniejszą postacią. Cieszy wreszcie obecność jakichś dodatków. Dostajemy pierwszą część miniopowieści Bleach on the Beach, znaną także z anime. Mam wrażenie, że jednak w tym przypadku wersja animowana, bardziej rozbudowana i zabawniejsza, wypadała lepiej od mangowego pierwowzoru. Na czterech kolejnych stronach autor przedstawia szkice koncepcyjne do epizodu Las Menosów, który pojawił się wyłącznie w anime. Ostatnia strona należy tradycyjnie do tłumacza. Zwraca uwagę obecność jednej strony więcej na początku. Zwykle autor zaczyna tomik cytatem nawiązującym do nowo pojawiającej się postaci – tym razem takie cytaty mamy aż dwa, na trzeciej i czwartej stronie mangi.