Bleach
Recenzja
W jaki sposób najszybciej można zepsuć tworzoną przez dwadzieścia tomów historię? Kubo Tite pokazał, że wystarczy do tego zaledwie jeden tom, zawierający taką masę kretyńskich zagrań, że starczyłoby ich na kilkanaście sztampowych shounenów. Niestety, takich właśnie wrażeń dostarcza dwudziesty pierwszy tomik Bleach.
Ichigo, Orihime, Chad, Ishida oraz Yoruichi wracają do świata ludzi. Chociaż odnieśli sukces, nie ma z nimi Rukii, która zdecydowała się pozostać w Soul Society. Jeśli jednak ktoś liczył, że bohaterowie będą teraz mieli trochę czasu dla siebie, to się pomylił. Na scenie błyskawicznie pojawia się enigmatyczny Shinji Hirako, którego najwyraźniej coś łączy z Ichigo. A co dokładniej? Tego już czytelnik dowie się pod sam koniec tomu.
Skąd moje zarzuty przedstawione w pierwszym akapicie? Diabeł, jak to zwykle bywa, siedzi w szczegółach. Już na początku może zastanawiać, jak szybko Soul Society przeszło do porządku nad buntem Aizena, o którym wszyscy najwyraźniej zdążyli już zapomnieć – poza Komamurą, uważanym przez to za dziwaka. Ale to jeszcze nic – ciężko ranny Byakuya wzywa do siebie Rukię, by powiedzieć jej coś ważnego. Stronę później czytelnik mangi ma pełne prawo zacząć walić głową w blat stołu – rozwiązania niebezpiecznie bliskiego „Luke, I’m your father” po autorze akurat tej mangi się nie spodziewałem.
Najgorsze jednak funduje nam autor w drugiej połowie tego tomu. Mocną stroną początkowych epizodów Bleach było wyraźne rozgraniczenie wątków nadprzyrodzonych od tych związanych z rodziną i przyjaciółmi Ichigo. Tutaj to się kończy i czytelnik ma pełne prawo nabrać przekonania, że już niebawem wszyscy, z Konem na czele, którzy choćby przelotnie zetknęli się z głównym bohaterem, będą dysponować kosmicznymi supermocami albo okażą się zakamuflowanymi strażnikami śmierci.
Na okładce pojawia się nowy bohater – Shinji, którego sam wygląd jasno już określa, po której stronie barykady zostanie ustawiony. Tomik w zasadzie pozbawiony jest jakichkolwiek dodatków, nie licząc wyjaśnień tłumacza. Niestety, po lekturze nie mogę oprzeć się wrażeniu, że po zakończeniu wątku Soul Society poziom tej mangi zaczął bardzo mocno spadać. Nie wiem czy to jednorazowa wpadka i 22. tom niczym Superman zrobi „Up, up and away!”. Mam taką nadzieję, choć moje doświadczenie z mangami raczej nie daje na to zbyt dużych szans.