Bleach
Recenzja
Jeśli niedawne tomy Bleach mogły kogoś wprawić w ponury nastrój, to przyszedł czas na zmianę. Baron’s lecture full course jest bez wątpienia najzabawniejszym tomem mangi Kubo Tite od dłuższego czasu. Taka zmiana nastroju wyszła komiksowi zdecydowanie na dobre.
Zaczyna się od sfinalizowania rozpoczętej w poprzednim tomie walki, która pozwala się wykazać Chadowi i Ishidzie. Ale to szybko się kończy (bo jakieś tam pomniejsze hollowy to żaden przeciwnik dla trójki herosów przez wielkie „H”, podążających na ratunek porwanej dziewicy) i bohaterowie ruszają w dalszą drogę, by na bezkresach Hueco Mundo spotkać dziwaczną i wesołą trójkę arrancarów, kierowaną przez słodziutką dziewczynkę o imieniu Nel. Gdy nagle sytuacja robi się groźna, na ratunek przybywają dwie postacie, których jakoś tak tu brakowało…
Jako że 99% fabuły dwudziestego ósmego tomu Bleach toczy się w Hueco Mundo, autor daje czytelnikowi kolejną okazję, by spojrzeć, co się dzieje w szeregach armii Aizena. Ten ostatni niestety gra irytującego bubka z gatunku „ja i tak wszystko przewidziałem”. Niektóre arrancary zaczynają dostrzegać, że Ulquiorra (poważnie, czy autor nie mógł wymyślić jakiegoś prostszego do zapisania z pamięci imienia?) kręci się wokół uwięzionej Orihime. Tymczasem ona dowiaduje się, po co Aizen ją ściągnął i postanawia, że po kryjomu narobi mu bigosu. Co z tego wyjdzie? O tym dowiemy się pewnie z kolejnych tomów, ale nie spodziewałbym się prędkiego rozwiązania intrygi. Tomik kończy się bowiem otwarciem nowej serii starć.
Jeśli do kompletu różnej maści przedstawicielek płci pięknej w Bleach brakowało komuś słodziutkiej, szczebiocącej radośnie lolitki, to Nel powinna wypełnić z powodzeniem tę lukę. Błyskawicznie zmieniający nastroje, sepleniący brzdąc, który stopniowo coraz bardziej przywiązuje się do Ichigo, o dziwo nawet nie denerwuje aż tak bardzo, jakby się to mogło wydawać. Wspominałem bowiem, że ten tomik jest generalnie utrzymany w lżejszym klimacie. Bohaterowie często obrzucają się mało wyszukanymi wyzwiskami, spierają się, a balon dramatyzmu, mocno nadmuchany przez Kubo Tite w poprzednich tomach, wyraźnie flaczeje. Nie ukrywam, że cieszy mnie to.
Czego mi z kolei brakuje? Świata ludzi. Co prawda bohaterowie opuścili go w dwudziestym siódmym tomie, ale ich podróż nie pozostała niezauważona i po cichu liczyłem, że Uruhara wyjaśni teraz co nieco przyjaciołom Ichigo, szczególnie zaś Tatsuki, którą pewne działania Truskawki miały prawo zranić. Orihime z kolei staje wobec niełatwego wyboru, zaś decyzja, którą podejmuje, po raz kolejny już ujawnia, że ta krucha i wrażliwa dziewczyna ma w sobie sporo determinacji.
Tłumacz, który w poprzednich tomach nie miał raczej okazji do szaleństw, tym razem musiał się zmierzyć z przekładem charakterystycznego sposobu mówienia Nel i Dondochakki. W przypadku tej pierwszej było to proste, jej seplenienie wypada dość naturalnie i podkreśla ogólny komizm postaci. Wypowiedzi Dondochakki są z kolei lekko stylizowane na wschodni styl mówienia, kojarzący się z ruskimi bandziorami. Jako że nie ma on tylu kwestii co Nel, to i nie zapada w pamięć w takim stopniu.
Dodatkowa miniopowiastka, umieszczona w formie szkiców na stronach rozdzielających rozdziały, przedstawia Uraharę usiłującego zrobić z Kona superbohatera rodem z mang i anime lat siedemdziesiątych. Na czwartej stronie znajdziemy streszczenie wydarzeń z poprzednich tomów (coraz bardziej skondensowane), zaś na końcu znalazły się kolejne uwagi od tłumacza.