Bleach
Recenzja
Czego nam jeszcze brakowało w Bleach, jeśli chodzi o klasyczne shounenowe zagrywki? O wiem, brakowało fuzji! Niniejszym ogłaszam, że tomik trzydziesty dziewiąty rozwiązał ten problem…
Ale do rzeczy. Wszystko zaczyna się kontynuacją pojedynków Sui Feng i jej zastępcy z Arrancarami. O ile w tym drugim przypadku możemy bodaj po raz pierwszy obserwować Oomaedę w akcji, zaś walka ma w poły humorystyczny charakter, głównie ze względu na sposób myślenia, a także wygląd przeciwników, tak pojedynek Sui Feng jest niestety niezbyt efektowny. Nie dość, że zbudowany wedle boleśnie już powtarzanego schematu „Dam sobie skopać tyłek, żeby zobaczyć, co przeciwnik potrafi”, to jeszcze zakończony szybko i bez polotu. Śmiem twierdzić, że poprzednim razem Sui Feng spisywała się w walce o wiele ciekawiej – a było to dobre dwadzieścia tomów temu…
Dużo lepiej i dramatyczniej wypada starcie Rangiku z fraccion Harribel, czyli Apacci, Milą Rose i Sung‑Sun. Mimo początkowych przechwałek bohaterka dostaje szybko poglądową lekcję, że nec Hercules contra plures, zaś przybycie na pole walki niespodziewanego sojusznika w osobie Hinamori budzi w niej kolejne wątpliwości. To, co pokazuje Hinamori, świadczy zresztą o tym, że Aizen nie dobierał sobie zastępczyni pod kątem zdolności bojowych. Niemniej dzięki jej obecności pojedynek okazuje się ciut bardziej wyrównany, przynajmniej do czasu, gdy trójka arrancarek funduje nam wspominaną wyżej fuzję, łącząc trzy swoje ręce (sic!) i przyzywając olbrzymiego stwora o imieniu Aion, z którym nawet cały oddział szeregowych Strażników Śmierci nie potrafi sobie poradzić.
Większa część akcji dzieje się w Karakurze, dopiero pod sam koniec przeskakujemy na chwilę do Hueco Mundo gdzie… też się biją, choć w większości ze zwykłymi szeregowymi przeciwnikami. Wyjątkiem pozostaje Ichigo, który znowu dopadł Ulquiorrę, wymieniając z nim na przemian ciosy i komentarze dotyczące, nie zgadniecie, Orihime… Jak tu napisać coś nowego o kolejnym tomie Bleach, który w całości skupia się wyłącznie na tym, kto, kogo i jak bije? Nie żeby to było coś nowego w tej mandze, ale trzydziesty dziewiąty tomik kompletnie nie posuwa fabuły do przodu i pod tym względem jest chyba jednym z mniej ciekawych. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to był taki tomik na przetrzymanie czytelników, podczas gdy dopiero kolejny przyniesie naprawdę istotne wydarzenia, czyli starcia z głównymi dowódcami armii Aizena. Zwłaszcza jeśli chodzi o walkę z udziałem Starrka i Kyouraku, która zapowiada się całkiem ciekawie, szczególnie że ten drugi nie miał dotąd zbyt wielu okazji, aby pokazać, co naprawdę potrafi.
I jeszcze jedno – Bleach był teoretycznie mangą dość brutalną, ale przemoc polegała najczęściej na tym, że jedna postać ciachała drugą, polało się trochę krwi i tyle. W tym tomie mamy chyba po raz pierwszy scenę nieco bardziej podchodzącą pod gore, kiedy Aion wyrywa Rangiku bok.
Na okładkę trafił Aion – to ciekawy przypadek, jedyny chyba do tej pory, kiedy nie pojawia się tam bohater sensu stricte, ale potwór. Jest to zarazem jedna z najbardziej minimalistycznych i statycznych okładek w dziejach serii. Nota bene, choć wzmiankowany Aion nie odgrywa w fabule istotnej roli, Kubo Tite ewidentnie wyczuł, że wymyślił istotę o potencjale komediowym, co podkreślają poświęcone mu wstawki między poszczególnymi rozdziałami. Zwyczajowo ostatnia strona mangi to wyjaśnienia tłumacza, tym razem jest ich całkiem sporo.