Bleach
Recenzja
Początek czterdziestego drugiego tomu Bleacha ma być zapewne dla czytelnika zaskoczeniem – Strażnicy Śmierci, mimo pewnych trudności, radzą sobie kolejno z członkami Espady, kończąc pojedynki. Tak tak, tu mi czołg jedzie, jeśli tak łatwo im pójdzie – pomyśli zapewne większość czytelników. I taka jest prawda. Nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, że Aizen trzymał asa w rękawie, którego właśnie teraz wyciąga.
Szybka zmiana sytuacji na polu bitwy niewątpliwie przydaje fabule pewnego dramatyzmu, bo nagle okazuje się, że ci, którym poszło tak łatwo, zbierają tęgi łomot. Nie wszyscy może jednakowo silny, ale z pewnością dość znaczący, by szala zwycięstwa przechyliła się wyraźnie na stronę tych złych. W niektórych momentach wypada to zresztą niezbyt przekonująco – Kyouraku padający po jednym zaledwie ciosie (pal diabli, że silnego przeciwnika) to już lekka przesada, przynajmniej w moim odczuciu. Ale Kubo Tite nie ukrywa, że chodzi mu o to, aby zrobiło się niebezpiecznie, bo właśnie w takich sytuacjach na pole bitwy powinna przybywać kawaleria. I tu też przybywa, a jakże.
Trzeba przyznać, że Visoredom dotarcie na miejsce wydarzeń zajęło sporo czasu – ich wyjście z bazy obserwowaliśmy w połowie tomu trzydziestego siódmego, zaś dopiero w połowie tomu czterdziestego drugiego pojawiają się na polu walki. No nic, lepiej późno niż wcale. Zaskakiwać może nie tyle ich pojawienie się, ile fakt, że w zasadzie ich spotkanie z dawnymi znajomymi wypada dość blado. Nikt nie jest szczególnie zdziwiony, nikt nie okazuje większych emocji – z wyjątkiem Risy (co akurat zaskakuje, biorąc pod uwagę, że wcześniej była jedną z najbardziej opanowanych postaci w grupie). Ale serio, że ani Wszechkapitan, ani cała reszta nie są zaskoczeni pojawieniem się tych, którzy zniknęli na amen tak dawno temu? Pojawienie się kilku nowych postaci na szachownicy wyrównuje nieco szanse, co sprawia, że wszystkie pojedynki są niejako restartowane, tyle że z Visoredami jako wsparciem dla Strażników. O tym, czy to wystarczy, przekonamy się w kolejnym tomie.
Tomik czterdziesty drugi jest całkowicie skupiony na wydarzeniach w sztucznej Karakurze, zupełnie pomijając to, co się dzieje w Hueco Mundo, a w końcu pozostawiono tam bohaterów bijących się z Yammym. O Ichigo można by zupełnie zapomnieć, gdyby nie Shinji, który wspomina jego imię. Czy to się zmieni w kolejnym tomie? Nie wiadomo, ale nie nastawiałbym się na to za bardzo, biorąc pod uwagę, że sytuacja w Karakurze jest wciąż daleka od osiągnięcia konkluzji.
Na okładce pojawiła się tym razem Harribel (czy tylko mi to imię kojarzy się z jakąś koszmarnie engrishową wersją słowa „horrible”?) w cokolwiek fanserwiśnej pozie. Abstrahując od tego, warto zauważyć, że to jedna z bardziej dynamicznych okładek Bleacha. No i wreszcie mamy na okładce bohaterkę, której fryzura pasuje do tytułu mangi. Dodatków sensu stricte brak, poza jedną stroną z wyjaśnieniami tłumacza. Jeśli chodzi o język i styl, to nie namierzyłem niczego, co budziłoby moje zastrzeżenia.