Bleach
Recenzja
Nie jest chyba tajemnicą dla nikogo, kto czytuje mangi shounen, że wątki związane z treningiem bohaterów są tyleż obowiązkowe co najczęściej niestety nudne. Nieliczni autorzy potrafią je po prostu przeskoczyć, większość, zniewolona zapewne wymogami konwencji, czuje się w obowiązku pokazywać je dokładnie. Zwykle służą one jedynie temu, aby postacie, które szkolą bohaterów, dostały nieco więcej czasu, żeby się zaprezentować. Nie inaczej jest w Bleachu, wystarczy przypomnieć szkolenie Ichigo przez Visoredów. Teraz zaś dostajemy powtórkę z rozrywki.
Pozbawiony swoich mocy Ichigo toczy kolejne walki, aby opanować Fullbring. Powoli, ale jednak robi postępy, nie wahając się nawet ryzykować. W efekcie, gdy pojawia się szansa na prawdziwą walkę, rzuca się w nią bez namysłu, z tym co ma, choć szybko przekonujemy się, że nie był to najlepszy pomysł. Ale generalnie cały pięćdziesiąty pierwszy tomik Bleacha skupia się na kolejnych walkach treningowych Ichigo. Trochę więcej miejsca dostają tutaj koleni członkowie Xcution, choć nie mogę się oprzeć wrażeniu, że autor wymyślił te postacie na odwal się, tworząc je z założenia jako przerywnik. O ile Visoredzi wpasowali się w konwencję mangi i fabułę, tak Xcution sprawiają wrażenie zapchajdziury, zaś śmieszne czy wręcz głupie motywy związane z ich technikami walki dodatkowo potęgują to uczucie.
A co z pozostałymi bohaterami? Uryu widzimy tylko na krótko, choć fabuła sugeruje, że może wkrótce będzie go więcej. Odpowiednią ilość czasu otrzymała Orihime, która nie tylko wywołuje wściekłość Riruki, ale też ma szansę czymś czytelnika zaskoczyć. No i Chad – prawdę mówiąc, nie bardzo rozumiem w tym przypadku zamysł autora. Wydawać by się mogło, że ten wątek fabularny służyć miał pogłębieniu właśnie jego rysu fabularnego. No dobra, dostał kilka dialogów więcej niż zwykle, ale czy w jakikolwiek sposób poszerzyło to naszą wiedzę o tej postaci? No właśnie, nie bardzo. Problem polega generalnie na tym, że tworząc te postacie, Kubo Tite nie zakładał chyba rysowania tak długiej historii. W efekcie, im dalej w las, tym bardziej rzuca się to w oczy.
Na koniec zostawiłem sobie nowego antagonistę. Występuje tu trochę częściej, ma nawet jedną walkę, ale czy sprawia to, że jest postacią ciekawszą? Niespecjalnie, bo cała jego obecność ogranicza się do robienia groźnych min, szastania mocą na lewo i prawo, zaś nic z tego, co mówi czy robi, nie zwiększa naszej wiedzy o świecie przedstawionym. Zdaje się potwierdzać tym samym fakt, że cały wątek z fullbringami autor wymyślił sobie na poczekaniu. Szkoda natomiast, że całkowicie zniknął rozpoczęty w tomie czterdziestym dziewiątym temat pracy dorywczej bohaterów, a zwłaszcza Ichigo.
Na okładce pojawiła się Riruka, po raz kolejny potwierdzając, że choć fabuła wyraźnie straciła na jakości, to nowa konwencja graficzna rysunków okładkowych Bleacha wypada lepiej od poprzedniej. W tomie brak wyjaśnień od tłumacza, co można jednak zrozumieć, zważywszy na fakt, że wszystkie nowe nazwy ataków i technik są w języku angielskim.