Bleach
Recenzja
Ileż ja bym dał, aby móc rozpocząć tę recenzję zdaniem w stylu „Kolejny tomik Bleacha całkowicie mnie zaskoczył…”. Naprawdę, byłoby super. I nie chodzi tu wyłącznie o to, że mógłbym dzięki temu napisać coś innego niż do tej pory.
Niestety, pięćdziesiąty trzeci tomik Bleacha nie przynosi żadnej dobrej zmiany. Wszystko rozgrywa się tak, jak mogliśmy to przewidzieć. Dzięki przybyciu Rukii Ichigo odzyskuje pewność siebie, a także moce Strażnika Śmierci. Zaliczywszy przy okazji doładowanie mocy, powinien szybko i skutecznie rozprawić się z Ginjou i zakończyć ten cały cyrk z Fullbringerami. Tak, a tu mi czołg jedzie. Na pole bitwy przylatuje bowiem pospieszenie reszta wesołej gromadki – zarówno znajomi z Soul Society, jak i koledzy Ginjou. Co to oznacza? Oczywiście, całą serię pojedynków. W końcu czymś Kubo musiał te rozdziały wypełniać.
Próżno szukać w tym tomiku jakichś zaskoczeń – wszystko rozgrywa się wedle klasycznych bleachowych schematów, nawet pojedynki są już tak schematyczne, że właściwie wiadomo, co, gdzie, kto i kogo. Można było chociaż mieć nadzieję, że pojawią się w nich ci Strażnicy Śmierci, którzy wcześniej nie mieli okazji powalczyć, ale gdzie tam, nawet tu autor postawił na pewniaków. I choć widać, że miejscami stara się jak może, aby jakoś te walki urozmaicić, to przyznać trzeba, że niespecjalnie mu to wychodzi.
Tomik ten ma bodaj jeden rzeczywiście udany wątek związany z historią Ginjou. Tutaj Kubo zdobył się na jakiś ciekawszy pomysł. Owszem, dziury logiczne są w nim widoczne – niektóre wyłapuje zresztą Uryuu, ale mimo wszystko dzięki temu wątek ten przynajmniej częściowo nabiera jakiegoś sensu, przestając, choćby na chwilę, być nudnym wypełniaczem. Niemniej widać, że to, co mogło być w nim najlepsze, czyli zmiany, jakie zaszły w bohaterach przez te miesiące, zostało całkowicie zignorowane. Gdy pojawia się jakaś wzmianka im poświęcona, to dotyczy ona co najwyżej wyglądu.
Choć fabularnie ten wątek zdecydowanie leci w dół, jest jeden element, gdzie autor zalicza wzrost formy – chodzi mi o okładki. Trzeba przyznać, że od momentu rozpoczęcia Sagi o zaginionym przedstawicielu prezentują się one dużo lepiej. Na okładce znalazł się tym razem Yukio, reklamując jednocześnie popularną konsolę firmy Sony (w sumie, zważywszy na fakt, że jestem fanem DS, może nie powinienem tej ilustracji tak chwalić?). Ciekawostką jest, że wracają do mang J.P. Fantastica reklamy innych serii tegoż wydawnictwa. Kiedyś to była norma, potem jakoś zniknęły, a od pewnego czasu zaczęły się pojawiać ponownie. W tym tomie mamy ich aż trzy.