Naruto
Recenzja
Naruto udaje się przejąć kontrolę nad dziewięcioogoniastym demonem. Niestety, tytułowemu bohaterowi i jego kompanom nie jest dane długo cieszyć się tym sukcesem. Okazuje się, iż cały czas byli szpiegowani przez Kisame, ukrytego w mieczu, który nosi przy sobie Bee. W trakcie ucieczki członek Brzasku wpada na Gaia i po raz trzeci dochodzi do pojedynku pomiędzy nimi. Tymczasem przebywający w Wiosce Deszczu Madara próbuje zmusić Konan do wyjawienia informacji na temat rinnegana należącego do Nagato, jednak była współpracowniczka Uchihy nie zamierza spełnić jego żądań. Konan, pamiętając o celach, które chcieli zrealizować Yahiko i Nagato, stawia czoła Madarze, wierząc, że koniec końców uda się doprowadzić do pokoju w świecie shinobi.
Pięćdziesiąty czwarty tomik Naruto z czystym sumieniem można uznać za udany. Zawdzięczamy to wciągającym pojedynkom i małej ilości niepotrzebnych wydarzeń. Walka Konan i Madary, rozgrywająca się w miejscu, gdzie nigdy nie przestaje padać, jest konfrontacją nadziei i pragnień z niepowstrzymaną, rosnącą w siłę ciemnością i udowadnia, że autor ma jeszcze dobre pomysły na odpowiednie poprowadzenie fabuły. Pojedynek Gaia i Kisame, choć nie aż tak rewelacyjny, wciąż trzyma należyty poziom. Co najważniejsze, jego zakończenie potrafi pozytywnie zaskoczyć. Tylko dlaczego Kisame wyglądem i zielonym kolorem skóry (zwłaszcza na okładce) przypomina Hulka na odwyku? Czy biorąc pod uwagę wycieńczenie walką, autor nie mógł zmodyfikować starego, dużo lepszego projektu postaci członka Brzasku, ze skórą w błękitnym kolorze? Oprócz pojedynków w trakcie lektury czekają na nas retrospekcje z życia Kisame i Konan oraz kilka nowych informacji na temat mocy Madary.
Pomiędzy rozdziałami jak zwykle znajdziemy prace japońskich fanów oraz wybrane kadry komiksu. Z tyłu okładki przeczytamy dywagacje autora na temat deszczowej pogody oraz streszczenie fabuły recenzowanego tomiku. JPF uraczył nas także galerią konkursową zatytułowaną Konoha Host Club.
Poziom polskiego wydania nie uległ żadnym zmianom. Tomik został wydrukowany na śnieżnobiałym papierze wysokiej jakości, nie ma obwoluty ani kolorowych stron. Tłumaczenie trzyma się wyrobionych norm. Nie natrafiłem na błędy językowe, stylistyczne ani techniczne.