Naruto
Recenzja
Las Śmierci powoli zaczyna zbierać swoje krwawe żniwo. Rock Lee, który przybył Sakurze z pomocą i podjął samotną walkę przeciwko trzem geninom z Kraju Dźwięku, zostaje obezwładniony. Obserwujący z ukrycia całe zajście Ino, Shikamaru i Chooji również stają do walki z nasłanymi przez Orochimaru napastnikami i z początku ich ingerencja przynosi wyraźne efekty. Niestety, młodzi ninja nie wzięli pod uwagę bezwzględności swoich przeciwników, którzy zrobią wszystko, by wykonać powierzone im zadanie – zabić nieprzytomnego Sasuke. Oczywiście to jeszcze nie koniec i na miejscu walki zjawiają się Neji oraz TenTen, którzy wyruszyli na poszukiwanie Lee i już mają dać wycisk ciemiężycielom Sakury, kiedy potomek rodu Uchiha wyrywa się z sennych majaków. Od razu jednak widać, że nie jest już tym samych chłopakiem, który przystąpił do egzaminu na stopień genina i teraz Sasuke będzie musiał zmierzyć się nie tylko z ninjami z Otokagure, ale także ze złem, jakie zakorzenił w jego duszy Orochimaru.
Komplikacje na egzaminie rozpoczęły się jednak o wiele wcześniej, bo już pierwszego dnia, co odkrywa Anko, ze zdziwieniem stwierdzając, że jedna z grup ukończyła drugi etap zaraz po jego rozpoczęciu pierwszego dnia, chociaż dotychczasowy rekord to cztery godziny. Na domiar złego zwycięzcy wrócili do Lasu Śmierci, by zapolować na konkurentów. Rozpoczyna się prawdziwa walka o przetrwanie.
Siódma część Naruto jest jedną z tych, które najmniej przypadły mi do gustu. Całość utrzymana jest w poważnym nastroju, jedynie w kilku miejscach pojawiają się dość krótkie gagi, które jednak w żaden sposób nie rozluźniają napięcia. Z drugiej strony to właśnie w tym tomie czytelnik dokładniej poznaje kilka postaci, ważnych dla najbliższej fabuły. Inne zaś ponownie pojawią się dopiero po dłuższej przerwie, dzięki czemu zachowany zostanie związek przyczynowo‑skutkowy. Dodać należy jeszcze subtelne rozwinięcie wątku Orochimaru. Jak się okazuje, zdobycie Sasuke to tylko początek ambicji antagonisty, które okazują się sięgać znacznie dalej.
Tak jak poprzednie części, również Właściwie wybrana droga jest zaopatrzona w kilka całkiem sympatycznych dodatków odautorskich. Masashi Kishimoto postanowił podzielić się z czytelnikami swoją historią i rozpoczął cykl dosyć zabawnych anegdot, w których opowiada dzieje swojego życia od lat najmłodszych. Z wyznań autora dowiadujemy się między innymi, iż ma brata bliźniaka, a w przedszkolu pouczał kolegów, jak rysować Doraemona (bohatera emitowanego od lat siedemdziesiątych serialu anime dla dzieci). Oprócz tego dwie strony zajmuje ilustracja przestawiająca wynik plebiscytu na ulubionego bohatera Naruto. Kto zwyciężył? Tego nie mogę zdradzić, lecz podpowiem, iż Naruto wcale nie zaskarbił sobie największej sympatii fanów.
Tak jak w większości mang wydawnictwa JPF, również w przygodach młodocianych ninja w oczy rzuca się brak kolorowych stron, a raczej to, że w oryginale występowały. Zamiast nich wydawca dorzucił na końcu tomiku trzy strony reklam, które poprzedza dalsza część spisu oryginalnych nazw technik przedstawionych w historii. Na zakończenie autor dzieli się z czytelnikami wydrukowanymi na tylnej okładce przemyśleniami na temat cyfrowej obróbki obrazu i wpływu technik komputerowych na rozwój mang.