Naruto
Recenzja
Sasuke wraca do domu. Oczywiście nie sam, gdyż towarzyszą mu: Orochimaru, Jūgo i Suigetsu. W Konohagakure najpierw odwiedzają oni świątynię masek klanu Uzumaki, a następnie skrytkę Uchiha znajdującą się pod ruinami chramu Nakano. Tam uczeń Sarutobiego wykonuje sekretny rytuał i wskrzesza swego dawnego mistrza wraz z pozostałymi Hokage. Ci ostatni są niewątpliwie zaskoczeni całą sytuacją, w szczególności Pierwszy, który dowiaduje się, że miał aż czterech następców. Początkowe szumy komunikacyjne i niesnaski z Orochimaru w obliczu zagrożenia ze strony Madary szybko jednak ustępują wyjaśnieniom, po których Sasuke ma podjąć decyzję: zniszczyć Konohagakurę czy przeciwstawić się planom Tobiego i Madary?
Akcja sześćdziesiątego piątego tomu rozgrywa się w dwóch wymiarach czasowych: teraźniejszości, gdzie Sasuke spotyka byłych Hokage, oraz w przeszłości, przywołanej w postaci retrospekcji. Ta ostatnia zajmuje większość tomu, bo prawie sześć i pół rozdziału. Hashirama wspomina wojnę klanów, powstanie Konohagakury oraz przede wszystkim swoją burzliwą przyjaźń z Madarą i jej dramatyczny koniec. Mniej, bo około trzy i pół rozdziału, zostaje poświęcone przywołaniu Hokage i decyzji, przed jaką stoi młody Uchiha – decyzji, którą w końcu podejmuje.
Najnowszy tom może wydawać się czytelnikowi nieco przegadany. W porównaniu do poprzednich zawiera więcej informacji, co też nie dziwi, zważywszy że upchano w nim historię Madary i Hashiramy, dwóch ważnych i często w mandze wspominanych postaci, oraz fragment związany z Sasuke. Ostatecznie nie wyszło to tak źle. Co prawda powód do retrospekcji i potulne czekanie byłych Hokage, nie wspominając o ich wskrzeszeniu, które powinno być niemożliwe, mogą wydawać się co najmniej lekko naciągane, niemniej trudno narzekać, biorąc pod uwagę, że dużo większe niedociągnięcia fabularne czytelnikom mangi przyszło już nieraz znosić. Ostatecznie opowiadanie o dwóch legendarnych shinobi Konohy czytało się dosyć dobrze, a elementy komediowe, w szczególności związane z Hashiramą, były nawet dosyć zabawne.
Na okładce sześćdziesiątego piątego tomu jako punkt centralny znajduje się Sasuke, na którego spoglądają dwaj przyjaciele i jednocześnie rywale – Hashirama i Madara. Poniżej, zwróceni przodem do nich, stoją czterej Hokage. Na ostatniej stronie okładki możemy zobaczyć toast oraz krótki komentarz autora, który, jak się okazuje, nie jest zbyt kreatywny przy piwie ze swoimi współpracownikami. Struktura sześćdziesiątego czwartego tomu praktycznie niczym nie różni się od poprzedniego. Także tutaj wszystkie strony są utrzymane w czarno‑białej kolorystyce. W środku, oprócz spisu treści i krótkiego streszczenia poprzednich tomów, umieszczono „Galerię najlepszych oryginalnych postaci” (strona 189) oraz ponownie „Galerię konkursową Naruto” (strony 190‑192). Na stronach 4‑5 oczywiście znajdują się wizerunki ważniejszych postaci oraz streszczenie poprzednich tomów. Moje wątpliwości budzi właściwie tylko strona czwarta i wybór owych ważniejszych postaci, a dokładniej włączenie do tego grona Saia i Yamato, którzy już od jakiegoś czasu pełnią rolę nawet nie drugoplanową.
Strona techniczna wydania pozostała bez zmian, co oznacza, że trzyma dobry poziom poprzednich tomów. Trudno coś zarzuć także kwestiom stylistycznym i językowym, najwyżej można byłoby się przyczepić do takich drobnostek, jak brak przecinka w dwóch miejscach. Historia przedstawiona na kartach tego tomu nie do końca przekonuje, jednak autor musiał w końcu w jakiś sposób przedstawić losy Hashiramy i Madary, w przeciwnym razie narzekanie czytelników pewnie byłoby jeszcze większe. Ostatecznie nie wypadło to źle, a miejscami nawet zabawnie.