Naruto
Recenzja
Naszym bohaterom w końcu udało się opuścić Las Śmierci i zakończyć drugi etap egzaminu z niezbędnymi zwojami Nieba i Ziemi. Niestety zbyt duża liczba geninów, którzy dotarli do centralnej wieży, zmusza sędziów do zorganizowania eliminacji, mających na celu zmniejszenie listy osób przystępujących do ostatecznego sprawdzianu. Zasady są proste – finalistów wyłonią indywidualne pojedynki z losowo przydzielonym przeciwnikiem. Jak się wkrótce okaże, dla niektórych będzie to nie tylko walka o awans, ale też konieczność zmierzenia się z przeszłością.
Czytając ósmy tom Naruto, doszedłem do wniosku, że Masashi Kishimoto właśnie w nim odbiegł od dotychczasowego kanonu wojownika ninja. O ile przedarcie się przez niebezpieczne terytorium i dostarczenie zwojów do jednego punktu dobrze odzwierciedla realne misje shinobi (bo i zagrożenia były prawdziwe), o tyle pojedynki jeden na jednego raczej nie stanowią stałego repertuaru japońskiego zabójcy. Mimo wszystko akcja przedstawiona w tej części opowieści jest efektowna, chociaż stanowczo za często autor starał się tłumaczyć różne fakty, jak chociażby sposób działania niektórych technik. Efektem tego jest swoiste przechwalanie się zawodników, którzy nagle przerywają walkę i tłumaczą przeciwnikowi, na czym polega ich siła. Bez wątpienia prawdziwi ninja tak nie postępują.
W tym tomie spodobało mi się dość przejrzyste i zgrabne wyjaśnienie zasad rządzących światem shinobi. Jak się okazuje, polityka odgrywa tu dużą rolę, a sam międzypaństwowy egzamin jest formą swoistych manewrów i próbą sił. Osada, która wypadnie najlepiej, zyska najwięcej w oczach potencjalnych klientów i będzie w przyszłości prosperować.
Czytając tę część historii, dopatrzyłem się jednego dość dziwnego potknięcia autora. Otóż Hayate – sędzia w eliminacjach, był obecny na sali podczas przemówienia Hokage, potem zaś, kiedy miały sie rozpocząć walki, pojawia się nagle, mówiąc przy tym „Już jestem, czcigodny”. Problem polega w tym, że nigdzie nie było pokazane, iż Hayate dokądkolwiek wyszedł. Jak więc widać, wystarczy mały błąd, by zepsuć komuś efektowne wejście. Jeżeli chodzi o rodzime wydanie, wyłapałem kilka potknięć w tekście, jak chociażby na stronie 37., gdzie Hokage mówi w jednym zdaniu „uczestnicy tego egzaminu (...) walczy w tym miejscu na śmierć i życie”.
W dodatkach odautorskich pan Kishimoto kontynuuje swój cykl Jak dorastałem, tym razem opowiadając nam o tym, jak za sprawą gry Dragon Quest przekonał ojca do wirtualnej rozrywki, a także o swoim zamiłowaniu do twórczości Akiry Toriyamy. W rozmyślaniach z tylnej okładki mangaka żali się, że odkąd zabrał się za rysowanie Naruto, od dwóch lat nie odwiedził rodzinnego domu. Wydawca zaś uraczył czytelników optymalną liczbą reklam w ilości jednej strony.