Naruto
Recenzja
Ten moment musiał kiedyś nadejść. Tak, w ręce polskiego czytelnika trafił ostatni tom mangi Naruto, która w oryginale ukazywała się przez piętnaście lat, od września 1999 roku do listopada 2014 roku. Szmat czasu, nie tylko w świecie rzeczywistym, ale także w samej mandze. Sam zacząłem czytać Naruto w roku 2009, czyli dziesięć lat po premierze. Razem z anime, poświęciłem temu tytułowi ogrom wolnego czasu, w trakcie którego raz towarzyszył mi zachwyt, a raz poczucie straconego czasu.
Siedemdziesiąty drugi tom mangi zaczyna się od pożegnania z przywołanymi do życia Kage i wojownikami z przeszłości, a także krótkiego podsumowania walki z Kaguyą. Wydawać by się mogło, że wszystko jest poukładane, czas teraz wziąć się za odbudowę ze zniszczeń… Nic bardziej mylnego. Sasuke po raz kolejny dostał zastrzyk jakiegoś silnego narkotyku i zaczyna snuć swoje wizje życia w charakterze ponurego męczennika dla dobra świata. Świata, który najpierw musi wyczyścić z przeszłości, zabijając wszystkich Kage. Oczywiście na drodze staje mu Naruto, a obydwaj zmierzają do miejsca, gdzie kilka lat temu odbyli poprzedni pojedynek.
Ostateczny pojedynek pomiędzy Naruto a Sasuke jednak nie zachwyci was akcją. Jest długi, ale zdecydowanie więcej w nim wspomnień i rozmów o światopoglądzie, aniżeli samej walki. Bohaterowie wyciągają całą przeszłość, od dnia spotkania aż po walkę z Kaguyą. W sumie byłoby to niezłe podsumowanie ich historii, gdyby nie fakt, że cholernie nudziło przypominanie tych samych wydarzeń kolejny już raz… Pojedynek kończy się tak, jak miał się zakończyć, nikogo zapewne to nie zaskoczy.
Najciekawszy okazuje się epilog, będący bardzo miłym zwieńczeniem tomu. Zobaczenie migawek z przyszłości zawsze jest niezłą gratką, zwłaszcza że nie wszystko było tutaj aż tak oczywiste. Nie zachwyciło mnie jednak powtórzenie sceny z początku historii Naruto, tym razem z udziałem chłopca imieniem Boruto oraz Szóstego Hokage. Nawiązanie jest oczywiste, miała wyjść sentymentalna klamra całej historii, jednak ja odniosłem wrażenie bezsensu wydarzeń z kilkuset rozdziałów, które rozegrały się tylko po to, żeby ta scena miała się powtórzyć… Liczyłem na ciut inny obrót spraw, bardziej oryginalny i rzucający nowe światło na stworzoną dzięki poświęceniu bohaterów rzeczywistość świata shinobi.
Tomik, jak przystało na zwieńczenie serii, wypchany jest najrozmaitszymi pamiątkowymi ilustracjami, a na samym końcu umieszczono obszerną galerią konkursową polskiego wydawcy. Głośno zaśmiałem się przy ilustracji Katarzyny Gębury, którą najwidoczniej zainspirowały pewne wydarzenia z anime Ixion Saga. Niestety, samo wydanie trapił ten sam problem, co i wszystkie poprzednie – czcionka i jej słaba czytelność. No ale ci, którzy dotrwali do końca, zapewne zdążyli się przyzwyczaić. W każdym razie wydawnictwu J.P. Fantastica gratuluję wytrwałości. Nie wyszło idealnie, ale manga jest wydana przyzwoicie, co przy takiej liczbie tomów łatwe i proste nie było.