Naruto
Recenzja
Naruto i jego kompani wracają do Konohy. Sakura przekazuje Tsunade wiadomość dotyczącą szpiega Brzasku, z którym Sasori miał spotkać się na Moście Nieba i Ziemi. Pomimo kilku przeciwności losu piąta Hokage podejmuje decyzję o sformowaniu nowej drużyny. Jej członkowie, którymi będą Naruto, Sakura oraz dwie nieznane im do tej pory osoby – Sai i Yamato – mają się udać na ów most celem pojmania szpiega i sprowadzenia go do osady. Niestety, wszystko wskazuje na to, że zadanie powierzone nowemu zespołowi może nie zostać wykonane. Relacje pomiędzy Naruto, Sakurą a Saiem nie należą do najlepszych, a w świecie shinobi nie ma przecież nic gorszego niż źle zgrana drużyna.
W trzydziestym drugim tomie mangi Naruto czeka na nas trochę akcji przeplatanej dyskusjami na wszelkie możliwe tematy. Fabuła komiksu powoli rusza do przodu po przerwie, jaką zaserwował poprzedni tomik. Na scenę wkracza kilka nowych postaci: Danzõ będący jedną z lokalnych „grubych ryb”, który nie cieszy się zbyt dobrą opinią zwłaszcza w oczach Tsunade, Sai – członek tajnej organizacji zwanej Korzeniami, a zarazem jeden z uczniów Danzõ, chłopak pozbawiony jakichkolwiek uczuć, mający za to bardzo niewyparzoną gębę oraz Yamato – skrytobójca, który opanował „w drewnie ukrycie”, unikatową zdolność pierwszego Hokage. Każdy z tej trójki skrywa pewne tajemnice, które będą odsłaniane powoli wraz kolejnymi tomami mangi. Oprócz tego pojawiają się starzy bohaterowie – Shino, Kiba, Hinata, Ino i Chõji.
Tylna strona okładki zawiera zarys treści zawartych w recenzowanej pozycji oraz kilka słów od autora dotyczących rozpoczęcia siódmego roku wydawniczego Naruto. Z tej okazji we wnętrzu tomiku znajdziemy ilustracje stworzone przez asystentów Masashiego Kishimoto. Oprócz tego możemy przyjrzeć się zwycięskiej pracy w konkursie na najbardziej oryginalną postać oraz galerii autorstwa polskich czytelników zatytułowanej Cyber‑Punk. Nie zabrakło również strony z wyjaśnieniami nazw technik. Reklam nie uświadczymy.
Pod względem polskiego wydania nic się nie zmieniło. Ponownie dostajemy tomik wydrukowany na śnieżnobiałym papierze, pozbawiony obwoluty i kolorowych stron. Tłumaczenie trzyma wypracowany już dobry poziom. W oczy nie rzuciły mi się żadne błędy językowe czy stylistyczne. Pod względem technicznym też nie mam nic do zarzucenia, nie licząc folii, która została źle nałożona na papierową okładkę, powodując widoczne jedynie z bardzo bliskiej odległości wybrzuszenia.